Eresse prowadzi tutaj blog rowerowy

I want to ride it where I like

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2013

Dystans całkowity:24.00 km (w terenie 24.00 km; 100.00%)
Czas w ruchu:03:57
Średnia prędkość:-
Maks. tętno maksymalne:186 (93 %)
Maks. tętno średnie:160 (80 %)
Suma kalorii:8608 kcal
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:12.00 km i 0h 59m
Więcej statystyk

Tatry zimą #2 Przesunąć horyzont

  • DST 12.00km
  • Teren 12.00km
  • Temperatura -9.0°C
  • HRmax 175( 88%)
  • HRavg 139( 70%)
  • Kalorie 3569kcal
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 30 listopada 2013 | dodano: 05.12.2013
Uczestnicy

„W górach jest coś intymnego. Nikt nie krzyczy na szczycie z radości. Człowiek sobie posiedzi, popatrzy, zrobi kilka zdjęć [...] Góry mają w sobie coś magicznego, człowiek nie zje, nie dośpi, pachnie coraz gorzej, ale nie chce przestać się wspinać. W górach liczy się tylko tu i teraz. Nikt nic ode mnie nie chce, telefon nie dzwoni, a ja czuję, że z każdym krokiem przekraczam granicę swoich możliwości. Kiedy na początku wspinaczki człowiek stoi przed szczytem i patrzy na potężną górę, czuje się przytłoczony. Kiedy patrzy na tę samą górę już po zejściu - jest dumny i ma wrażenie, że może osiągnąć wszystko...” [Martyna Wojciechowska, Przesunąć horyzont]

Planujemy wstać o 7. Dzwoni wykręcony alarm Przemka, który postawiłby na nogi inwalidę, ale przekręcamy się w śpiworach i śpimy dalej. O 9 już naprawdę trzeba się ruszyć. Bez pośpiechu jemy śniadanie i ze schroniska wychodzimy dopiero przed 11. Jest późno.

Na rozgrzewkę wybieramy szlak papieski. Idzie się nim przyjemnie, łagodnie, bez zrywów tętna. Jedyne co przeszkadza, to śnieg po kolana. Trudne podejście zaczyna się na granicy lasu, kiedy wchodzimy w kosówkę. Nogi ślizgają się w śniegu i plączą w gałęziach. Parokrotnie muszę wyszarpywać kijki, które przez talerzyki ugrzęzły w zaspach. Jestem zmęczona, spocona i zniechęcona. Pod szczytem spotykamy turystę. Mówi, że schodzi już pół godziny. Czyli na podejście musimy liczyć co najmniej 50 minut.

Nie dam rady. Nie dojdę. Zaczynam liczyć kroki. Nie patrzę przed siebie, tylko na swoje nogi. Wtedy nie przytłacza mnie odległość. A to zaledwie 1758 m n.p.m.

Kiedy docieram na szczyt, jestem wykończona i głodna. Wieje przeszywający wiatr, marzną palce i nos. Robimy kilka przypadkowych zdjęć i chowamy się po zawietrznej stronie góry w wydeptanej przez kogoś jamie. Jemy zmrożone naleśniki, rozgrzewamy się herbatą, podgryzamy lodowate batony. To tu zjadam swój pierwszy żel energetyczny, który według opakowania ma się długo uwalniać. Efekt przyjdzie mi odczuć dopiero za kilka godzin.

W pokoju obiecaliśmy sobie, że zdobędziemy dwutysięcznik, choćbyśmy mieli wypruć sobie flaki. Ale tu, na mrozie, gdy wiatr wdziera się pod kurtkę, a mięśnie już nie bolą, tylko jawnie odmawiają posłuszeństwa, trudno trwać w postanowieniu.

Nie wejdę na Kończysty Wierch, nie ma takiej możliwości. I co? I idę, choć nie mam siły. Choć wiem, że na drogę powrotną będziemy wzywać TOPR.

Szlak wydaje się przyjemny. Nie ma nic lepszego od wędrowania grzbietem. W dodatku na mapie to tylko kilka centymetrów. Ale zimą to pozory, nic nie jest takie, jakie mogłoby się wydawać. Wspinasz się grzbietem na niekończące się górki, a cel nadal pozostaje poza zasięgiem. Zaczynasz liczyć kroki i stajesz się na pół obłąkany zmęczeniem:

"i chodzę tu i tam i chodzę i czekam i myślę, czekam i chodzę i chodzę i chodzę... i chodzę..." [Thomas Bernhard, Kalkwerk]

Najpierw Przełęcz nad Szyją (1754 m), później Czubik (zaledwie 1845 m) i podejście na Dudową Przełęcz (1815 m). I wreszcie Kończysty Wierch (2002 m). Liczysz kroki i wyznaczasz sobie kolejne punkty. Jeszcze dziesięć i odpoczniesz, jeszcze trzydzieści i przerwa. Tylko chwilka. Nogi ciążą, jakbym przywiązała do kostek ciężarki. Coraz trudniej wydzierać buty spod śniegu. W pewnym momencie opuszczają mi się stuptuty i treki jak szufle nabierają śnieg. To, co dzieje się później, przypomina wyrafinowaną torturę. Śnieg szybko oblepia nogę i rozpuszcza się, spływając do butów. Robi się zimno i mokro. A na szczyt jeszcze tak daleko.

Kiedyś przeczytałam, że rower jadący po płaskim terenie jest maszyną napędzaną siłą mięśni. Rower jadący pod górę to maszyna napędzana siłą woli.

Na granicy wytrzymałości ciało zaczyna być bezwładne, "tylko umysł pływa bez celu po skomplikowanym torze świadomości, jak oswojone wodne zwierzę" [Haruki Murakami]. W takich chwilach to właśnie umysł, nie ciało, mówi, że trzeba postawić następny krok. I jakoś się idzie.

Na szczycie padam na ziemię i płaczę ze szczęścia. Od teraz mogę wszystko. Jest cudownie, nic nie może zepsuć tej chwili. Widać każdy szczegół horyzontu, odległe miasta rozświetlone pierwszymi lampami, zarumienione zachodem szczyty Tatr, pogrążone w cieniu doliny. Minęła 16:00.

Zejścia prawie nie pamiętam. Budzę się dopiero, gdy Kinga z oddali pokazuje mi nerwowo, bym odbiła na lewo. W zaspę?! Nie wiem, o co chodzi. Robię jeszcze kilka kroków, ale macha gwałtownie i muszę ustąpić. Okazuje się, że śnieg popękał, a wzdłuż żlebu powiększa się szczelina. Od tej chwili schodzimy niemal na palcach, a adrenalina uderza nam do krwi. Nikt nie jest już zmęczony.

Na szczęście pokrywa śnieżna jest na tylko dobrze związana, że śnieg się nie ześlizguje. Bezpiecznie docieramy z powrotem na Trzydniowiański Wierch. Nawet nie robimy postoju, wyciągamy tylko czołówki i ruszamy w dół. W kilku miejscach udaje nam się nawet zjechać na kocu termicznym. Jestem tak pobudzona, że w schronisku jeszcze długo nie mogę zasnąć.

Samolotem! © Eresse


Dolina Chochołowska © Eresse


Szlak papieski na Trzydniowiański Wierch © Eresse




Tak się chodzi © Eresse


Myszowate © Eresse




Niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie [Kant] © Eresse


Trzydniowiański Wierch © Eresse


Gdzieś tam hen daleko © Eresse


Na nogach albo na czworakach © Eresse


Podobno widziano tu yeti © Eresse


Kończysty Wierch, Tatry Zachodnie © Eresse


Już niedaleko © Eresse


Zimna pustynia © Eresse


Wejdę tam, choćbym miała sobie flaki wypruć © Eresse


Słońce chyli się ku zachodowi © Eresse


Widok na Dolinę Chochołowską © Eresse


Tatry Zachodnie o zachodzie © Eresse


Kończysty Wierch, Tatry Zachodnie © Eresse


Zniszczona, ale szczęśliwa © Eresse


Tu czujesz, że możesz wszystko © Eresse


Starorobociański Wierch oblał się rumieńcem © Eresse


Kategoria Tatry

Tatry zimą #1 Przesunąć horyzont

  • DST 12.00km
  • Teren 12.00km
  • Temperatura -10.0°C
  • HRmax 177( 89%)
  • HRavg 131( 66%)
  • Kalorie 3018kcal
  • Aktywność Wędrówka
Piątek, 29 listopada 2013 | dodano: 05.12.2013
Uczestnicy

Gdy o 3:30 dzwoni budzik, w pierwszej chwili mam ochotę wyłączyć go i narzucić kołdrę na głowę. Myślę sobie, że jesteśmy nienormalni. O 4 przyjeżdżają po mnie Kinga i Przemek. Czeka nas 6-godzinna podróż do Zakopanego.

Do Doliny Kościeliskiej dojeżdżamy przed 10. Jest pochmurno, sennie i cicho. Turyści jeszcze nie wstali i pewnie na zimowe wycieczki obudzą się dopiero w sezonie świąteczno-sylwestrowym. Przekraczamy bramę i ruszamy w górę strumienia. Plecak ciąży mi już po kilku krokach. Ograniczałam się przy pakowaniu, ale jedzenia musiałam wziąć na 3 dni. Uffff, trzeba będzie jak najszybciej wszystko zjeść.

Po drodze zaglądamy do Wąwozu Kraków, później podchodzimy pod Jaskinię Mylną. Ja nie chcę się do niej pakować z plecakiem, ale Przemek i Kinga upierają się na penetrację tuneli. Już po kilku metrach orientuję się, że nie dam rady - albo się zaklinuję, albo będę szorować Deuterem po zabłoconych ścianach. Zawracam, póki jest to możliwe i postanawiam poczekać na grotołazów w schronisku na Hali Ornak.

Pierwszy raz mam okazję zobaczyć pustki przed schroniskiem i bez obaw usiąść w środku. Popijam ciepłą herbatę, przekąszam, układam plecak pod ścianą. Opieram się, opatulam, zamykam oczy... i w tym momencie do sali wchodzą Kinga i Przemek. W trumnie się wyśpię - myślę i zaczynam zbierać manatki.

Wspólnie uzgadniamy, że na nocleg pójdziemy przez Przełęcz Iwanicką do Doliny Chochołowskiej. Naiwnie sądzę, że to taka krótka, dwugodzinna trasa. Nie biorę pod uwagę zasypanego szlaku i przekopywania się przez zwały śniegu. Z przełęczy schodzimy, brnąc w śniegu po kolana, a niekiedy po biodra (sic!). Do doliny dochodzimy już po ciemku z czołówkami na głowach. Marzę tylko o gorącym prysznicu, herbacie i łóżku.

Zastygła forma © Eresse


Kinga © Eresse


Przemek © Eresse


Dolina Kościeliska © Eresse


Dolina Kościeliska © Eresse


Widok na jaskinię Wąwozu Kraków © Eresse


Wąwóz Kraków © Eresse


Rosła kalina z liściem szerokiem, Nad modrym w gaju rosła potokiem. Wtem śnieg ją przysypał i liście rozsypał © Eresse


Widok z podejścia na Przełęcz Iwanicką © Eresse


Zejście z przełęczy w śniegu po pas © Eresse


Godzina duchów © Eresse


Szczury na patyku © Eresse


Tak. To ja. Zamierzam obrabować bank © Eresse


Kategoria Tatry

Spinning

  • Czas 01:08
  • HRmax 172( 86%)
  • HRavg 138( 69%)
  • Kalorie 500kcal
  • Aktywność Ciężary
Niedziela, 24 listopada 2013 | dodano: 24.11.2013


Kategoria Trening

Spinning

  • Czas 00:57
  • HRmax 179( 90%)
  • HRavg 148( 74%)
  • Kalorie 477kcal
  • Aktywność Ciężary
Sobota, 23 listopada 2013 | dodano: 24.11.2013


Kategoria Trening

Spinning

  • Czas 00:55
  • HRmax 186( 93%)
  • HRavg 160( 80%)
  • Kalorie 517kcal
  • Aktywność Ciężary
Środa, 20 listopada 2013 | dodano: 22.11.2013


Kategoria Trening

Spinning

  • Czas 00:57
  • HRmax 184( 92%)
  • HRavg 158( 79%)
  • Kalorie 527kcal
  • Aktywność Ciężary
Piątek, 15 listopada 2013 | dodano: 19.11.2013


Kategoria Trening