#5 - Na koneckim szlaku - Wisienka na torcie
-
DST
107.99km
-
Czas
05:21
-
VAVG
20.19km/h
-
VMAX
45.21km/h
-
Temperatura
28.0°C
-
Podjazdy
923m
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jest nowy rekord 2018 roku. Sto kilometrów z lekkim hakiem. Mam nadzieję, że w tym sezonie to nie jest moje ostatnie słowo :-)
Dzisiejszą wycieczkę zaczęliśmy dobrą rozgrzewką - pięciokilometrowym podjazdem na Wąsosz. Później jeszcze trzy ostre podjazdy w okolicach Czarnieckiej Góry i Błotnicy, i noga była już dobrze rozgrzana. W Lutej poszukiwaliśmy wieży widokowej. Jak się okazało, wieża została ale już tylko na mapie.
Jedną z ciekawszych kondycyjnie tras jest z pewnością droga od wsi Szałas do miasteczka Odrowąż. Prowadzi bowiem w prostej linii przez górki i dołki ziemi koneckiej. Długi podjazd urozmaica za chwilę szybki zjazd. Jest interwałowo i w dobrym tempie. Ma się też ciągle przed oczami górkę, na którą trzeba będzie podjechać, a później miłą nagrodę, gdy zaczyna się zjeżdżać. Finisz w Odrowążu pod kościół parafialny pw. św. Jacka i św. Katarzyny z XVI na tętnie >170 :-)
Tam kilka minut przerwy na słodką bułkę zakupioną w Domu Ludowym i dalej w trasę, by nie studzić mięśni.
Pierwszy kryzys przychodzi na pięćdziesiątym kilometrze, pod sklepem w Niekłaniu. Jest gorąco, nie ma gdzie zjeść obiadu, ogarnia nas znużenie. Ja kupuję kiełbasę i herbatniki, Jacek przegryza batonik i lody. Do domu jeszcze daleko.
Za Furmanowem wjeżdżamy na leśną drogę. Nie ma piasku, są za to ścinki leśne i kamienie. Droga wznosi się łagodnie, ale na tyle uciążliwie, by jazda okazała się wymagająca i męcząca. Po drodze mijamy kilka rozwidleń, ale łatwo trzymać się głównej drogi, bo jest dobrze utrzymana i niezarośnięta. Podjazd kiedyś się kończy, przejeżdżamy grzbietem po wertepach i zaczynamy zjazd. Przypomina to nieco zawody w slope style, bo raz za razem wpadamy przednim kołem w spory dołek i wyjeżdżamy z niego, by wpaść w kolejny. Później zjeżdżamy po kamieniach i koleinach. Kiedy już nadgarstki bolą nie do wytrzymania, a w łydkach łapią skurcze, wjeżdżamy do wsi Skłoby, spacyfikowanej w 40. roku XX wieku przez niemieckiego okupanta. Wtedy, w nocy schwytano ponad 260 mężczyzn i po przesłuchaniach rozstrzelano w pobliskim lesie. Rannych dobijano bagnetami, a według niektórych źródeł także wrzucanymi do mogił granatami. Dziś wieś nie wydaje się już tak wyludniona, ale ślad dawnej makabry pozostał. Ciała przeniesiono na cmentarz wojenny, urządzony przy szosie Szydłowiec–Przysucha.
Ze Skłobów jedziemy już bez mapy na Radestów, Borkowice, Krasną Górę i Kuźnicę. W Ruskim Brodzie czujemy, że to już blisko. Ostatnie 20 km wypada nam doskonałym, równiutkim jak stół asfaltem przez piękne, pachnące żywicą lasy sosnowe. Przez cały dzień tak dobrze żarło, że nawet nie miałam czasu na zdjęcia.
Do domu przyjechałam umęczona, opalona i szczęśliwa. Nadawałam się już tylko do mycia.
PS. Ja naprawdę nie wiem, jak w 2014 roku zdołałam zrobić 200 km jednego dnia. Nie wiem, Andrzej. Nie wiem.
Na Skłoby © Eresse
Kategoria Projekt: chillout!
komentarze
Przeczytałem od deski do deski. Aż miło się czyta i rośnie chęć wyruszenia gdzieś w drogę.
Życzę wielu miłych chwil :)