#3 - Gudhjem - Ronne - Magia wybrzeża
-
DST
55.84km
-
Czas
03:54
-
VAVG
14.32km/h
-
VMAX
44.76km/h
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 16 lipca 2018 | dodano: 12.08.2018
Nie byłam wszędzie. Ale mam to na liście.
Poranek na plaży był rześki i spokojny, fale cichutko rozbijały się o brzeg, jakby woda muskała i opływała kamienie, nie chcąc zakłócać ciszy. Strat w ekwipunku nie odnotowaliśmy, nikt się koło nas nie kręcił i nas nie niepokoił. Wiecie, jak to jest, jak się śpi na dziko - nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Szop porwie torbę, niedźwiedź rozerwie namiot, inny włóczykij pożyczy nasz rower i zapomni oddać. Mieliśmy obawy, czy ktoś nas stąd nie wyrzuci albo nie naśle służb ochrony wybrzeża. Na szczęście nikt się nami nie zainteresował, nawet jeśli widział nasze obozowisko ze ścieżki.
Duńskie atrakcje
Zjedliśmy śniadanie (kanapki z konserwą, to ci niespodzianka), spakowaliśmy manatki i wyruszyliśmy w dalszą drogę. Bez roweru można by przejść szlak dołem, wzdłuż klifów Helligdomsklipperne. Ale z rowerami i bagażem nie chcieliśmy się tam pchać. Droga robi się miejscami wąska, pojawiają się schody albo pojedyncze stopnie, barierki - na trekking tak, na rower nie. Wjechaliśmy więc na główną drogę i pojechaliśmy trasą numer 10 na Tejn i Allinge. Ponieważ mieliśmy już trochę w nogach i ciężkie sakwy, postanowiliśmy się nie zapuszczać na północy skraj wyspy i tym sposobem nie zobaczyliśmy słynnego jeziora Hammerso i ruin Hammeren. Trudno, będzie co zwiedzać następnym razem :-)Samo szczęście © Eresse
Cudnie jest © Eresse
Ciekawy fragment trasy trafił nam się tuż przed Teglkas, w okolicy Jons Kapel i miasteczka portowego Vang. W pewnym momencie zjechaliśmy z drogi asfaltowej w las i pierwsze, co rzuciło nam się w oczy, to ostrzeżenia przed niebezpieczeństwem, 24-procentowym nachyleniem i zakazem zjazdu. Zwolniliśmy, jadąc ostrożnie i czekając na to nachylenie, aż w pewnym momencie droga zaczęła opadać i nagle urwała się, zabezpieczona poprzecznie ułożona kłodą. Zrobiło się tak stromo, że nie było widać, co jest niżej. Prędziutko zeszliśmy z rowerów i zaczęliśmy je sprowadzać, ślizgając się po luźnych kamykach i piasku. Gorzej mieli ci, którzy próbowali dostać się na górę - minęliśmy rodzinę na rowerach z przyczepką. Ojciec wciągał rower, za nim szła matka i w pewnym momencie porzuciła swój rower w krzakach, by pomóc mu pchać przyczepkę. Serio, było stromo.
W Teglkas i Helligpeder trasa biegła wzdłuż brzegu. Zakochałam się!
Szlak numer 10 za Vang © Eresse
Na wysokości Sorthat-Muleby zgłodnieliśmy i zaczęliśmy się rozglądać za miejscem na obiad. Zjechaliśmy na plażę, gdzie czekała na nas wolna ławka. Było już tak gorąco, że pierwsze, co zrobiliśmy, to ściągnęliśmy ciuchy i poszliśmy się wykąpać w morzu. Piasek był piękny, biały, woda czysta i orzeźwiająca. I prawie nie było ludzi. Na obiad mieliśmy sos pomidorowy arrabbiata (pikantny jak cholera!) z serem dojrzewającym i ziołami, a do tego makaron instant. W takich okolicznościach wszystko smakuje wybornie.
Obiad na plaży za Hasle © Eresse
Pieruńsko gorąco, szczególnie w czarnym © Eresse
Do Rønne dojechaliśmy około 15:00. Był jeszcze czas na objazd urokliwych uliczek i zwiedzanie ryneczku. Dziś postanowiliśmy spróbować wielkomiejskiego życia i wykupiliśmy nocleg na kempingu Galløkken Strand Camping & Cottages za 198 DKK - czyli jakieś 110 zł za 2 osoby. Pod namiotem. Boli.
Ale z drugiej strony - na którym polskim kempingu jest do dyspozycji prysznic z ciepłą wodą bez ograniczeń, kuchnia zaopatrzona w patelnie i garnki, grill (do użytku dla wszystkich), pralnię i miejsce do prasowania, salę TV.
Wieczorem poszliśmy trochę rozchodzić bóle jestestwa i opracować trasę na następny dzień.
Urocze uliczki Ronne © Eresse
Deptak w Ronne © Eresse
Zachód słońca nad Ronne © Eresse
Prawie jak nad polskim Bałtykiem © Eresse
Kategoria Szwecja z sakwami