#5 - Göteryd - Vittaryd - Marzenia się spełniają
-
DST
57.24km
-
Czas
03:19
-
VAVG
17.26km/h
-
VMAX
34.28km/h
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 18 lipca 2018 | dodano: 12.08.2018
Jest jakiegoś rodzaju magiczny magnetyzm w dalekim podróżowaniu i powracaniu kompletnie odmienionym.
– Kate Douglas Wiggin
Najpiękniejszy dzień w Szwecji
Tego dnia nie było pięknego wschodu słońca, lekkiej mgiełki nad taflą jeziora i rosy na liściach. Tego dnia zrywaliśmy się jak wariaci, gdy o szóstej z minutami o ścianki namiotu uderzyły pierwsze krople deszczu. Wiedzieliśmy, że jak się rozpada, to na dobre i nie będzie gdzie suszyć namiotu. Pakowaliśmy się w tempie, jednocześnie gotując wodę na kawę i szykując kanapki. Akurat w momencie, gdy chowaliśmy ostatnie rzeczy i zapinaliśmy sakwy, rozpadało się na dobre.Uzbrojeni w kurtki przeciwdeszczowe i takież spodnie (nie przepuszczały w obie strony :), wyruszyliśmy na północ traktorówkami - wąskimi, asfaltowymi (szutrowe też się zdarzały) drogami na szerokość traktora. W Hornsborgu wjechaliśmy na drogę techniczną, równoległą do autostrady E4. Samochody, które nas minęły, moglibyśmy zliczyć na palcach jednej ręki. I dobrze, bo padało bez przerwy i nie potrzebowaliśmy jeszcze chlapania z boku, spod kół rozpędzonych aut.
W Ljungby trafił się McDonalds - czyli prąd, ciepłe jedzenie i suszarnia dla ubrań. Ponoć w Szwecji tego typu restauracje cieszą się opinią knajp dla ubogich, do których się chodzi, jak już naprawdę nie ma gdzie zjeść. I niestety trochę w tym prawdy. W środku syf. Na podłodze walają się resztki jedzenia, dystrybutory z napojami i kostkarka, wystawione w formie wyspy na środku restauracji przeciekają, w toaletach papier jest wszędzie, tylko nie w dozowniku. Na zamówienie czeka się przynajmniej 10 minut. Ja nie wiem, jak oni przechodzą wizytę tajemniczego klienta.
Co się opłaca zjeść w McDonalds? Ofertę klasyczną: hamburgery i chickenburgery (10 koron, czyli około 4,20 zł). Za dwa zestawy powiększone z Big Mac, kawą i frytkami zapłaciliśmy 180 koron szwedzkich (!), czyli 75 zł (37 zł za zestaw). Absurd.
Po ciepłym obiedzie, lekkim podeschnięciu i podładowaniu baterii pojechaliśmy dalej na Vittaryd wzdłuż E4. Droga jak droga, znów się rozpadało, więc jak najszybciej chcieliśmy się znaleźć na kempingu. Zupełnie nie znając jeszcze szwedzkich standardów i stawek wybraliśmy kemping Hallsjö Vildmarkscamping, posiadający jedną z najgorszych ocen na Google w okolicy. Jak podjechaliśmy pod bramę, strach było dalej wjeżdżać. Po co ta brama? Żeby łosie nie wychodziły na drogę. A tak poza tym, wszyscy zdrowi, nie ma tam kanibali.
Niesamowity camping za siatką © Eresse
Na miejscu okazało się, że właściciel kempingu jest dostępny tylko w godzinach porannych: 8:00-9:00 i popołudniowych 17:00-18:00, jeśli dobrze pamiętam. A jak na kemping dotrze się w godzinach innych niż podane, to można się czuć jak u siebie, wybrać sobie miejsce, rozbić się, wykąpać, przespać i odjechać, przez nikogo niezauważonym. Tylko po co? Jak można zapłacić.
To jest poczucie przyzwoitości i uczciwość, której my, Polacy, moglibyśmy się od Szwedów uczyć. Dla nich sprawą oczywistą jest, że jak coś kosztuje, to trzeba za to zapłacić. Jak jest kolejka, to trzeba się w niej ustawić. Jak pod prysznicem stoi zbieraczka do zebrania wody z podłogi, to trzeba po sobie posprzątać. A jak coś do mnie nie należy, to nie wyciągam po to ręki.
To, z czym spotkaliśmy się zarówno na Bornholmie, jak i w niektórych miejscach w Szwecji, a co nie mogło pomieścić mi się w głowie, to były samoobsługowe sklepy. Na jednym z kempingów w Szwecji stała przyczepa z wypiekami: świeżym pieczywem, słodkimi bułeczkami, słoiczkami miodu i kawą z termosu. Wszystko było wycenione, obok stał wielki słój na pieniądze, a ludzie podchodzili, wybierali, wrzucali odliczone pieniądze i odchodzili, bez cwaniakowania i oszukiwania. Utopia. Albo normalność.
Hallsjö Vildmarkscamping © Eresse
Czekając na rozpogodzenie © Eresse
Na tym kempingu mogliśmy sobie wybrać dowolne miejsce i nikt nas nie przepędził. Rozłożyliśmy się z betami na drewnianej ławce z daszkiem jak para bezdomnych, czekająca na lepsze jutro. W końcu się wypogodziło, więc rozstawiliśmy namiot i postanowiliśmy się przejść po okolicy. I to był ten moment - dzień, w którym wszystko się zmieniło! Nagle wyszło słońce, światło nabrało ciepłej barwy, ziemia i las zapachniały, a moje największe marzenie spełnił ten, którego pokochałam i będę kochać już zawsze.
Spełniło się moje marzenie © Eresse
Gdy wracaliśmy, wyszedł nam naprzeciw gospodarz i pokazał uniesione w górę oba kciuki. Na co Jacek: "Patrz, pogratulował mi".
Niesamowity zbieg okoliczności. Albo to szwedzkie wyczucie.
Kategoria Szwecja z sakwami