#5 - Göteryd - Vittaryd - Marzenia się spełniają
-
DST
57.24km
-
Czas
03:19
-
VAVG
17.26km/h
-
VMAX
34.28km/h
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jest jakiegoś rodzaju magiczny magnetyzm w dalekim podróżowaniu i powracaniu kompletnie odmienionym.
– Kate Douglas Wiggin
Najpiękniejszy dzień w Szwecji
Tego dnia nie było pięknego wschodu słońca, lekkiej mgiełki nad taflą jeziora i rosy na liściach. Tego dnia zrywaliśmy się jak wariaci, gdy o szóstej z minutami o ścianki namiotu uderzyły pierwsze krople deszczu. Wiedzieliśmy, że jak się rozpada, to na dobre i nie będzie gdzie suszyć namiotu. Pakowaliśmy się w tempie, jednocześnie gotując wodę na kawę i szykując kanapki. Akurat w momencie, gdy chowaliśmy ostatnie rzeczy i zapinaliśmy sakwy, rozpadało się na dobre.Uzbrojeni w kurtki przeciwdeszczowe i takież spodnie (nie przepuszczały w obie strony :), wyruszyliśmy na północ traktorówkami - wąskimi, asfaltowymi (szutrowe też się zdarzały) drogami na szerokość traktora. W Hornsborgu wjechaliśmy na drogę techniczną, równoległą do autostrady E4. Samochody, które nas minęły, moglibyśmy zliczyć na palcach jednej ręki. I dobrze, bo padało bez przerwy i nie potrzebowaliśmy jeszcze chlapania z boku, spod kół rozpędzonych aut.
W Ljungby trafił się McDonalds - czyli prąd, ciepłe jedzenie i suszarnia dla ubrań. Ponoć w Szwecji tego typu restauracje cieszą się opinią knajp dla ubogich, do których się chodzi, jak już naprawdę nie ma gdzie zjeść. I niestety trochę w tym prawdy. W środku syf. Na podłodze walają się resztki jedzenia, dystrybutory z napojami i kostkarka, wystawione w formie wyspy na środku restauracji przeciekają, w toaletach papier jest wszędzie, tylko nie w dozowniku. Na zamówienie czeka się przynajmniej 10 minut. Ja nie wiem, jak oni przechodzą wizytę tajemniczego klienta.
Co się opłaca zjeść w McDonalds? Ofertę klasyczną: hamburgery i chickenburgery (10 koron, czyli około 4,20 zł). Za dwa zestawy powiększone z Big Mac, kawą i frytkami zapłaciliśmy 180 koron szwedzkich (!), czyli 75 zł (37 zł za zestaw). Absurd.
Po ciepłym obiedzie, lekkim podeschnięciu i podładowaniu baterii pojechaliśmy dalej na Vittaryd wzdłuż E4. Droga jak droga, znów się rozpadało, więc jak najszybciej chcieliśmy się znaleźć na kempingu. Zupełnie nie znając jeszcze szwedzkich standardów i stawek wybraliśmy kemping Hallsjö Vildmarkscamping, posiadający jedną z najgorszych ocen na Google w okolicy. Jak podjechaliśmy pod bramę, strach było dalej wjeżdżać. Po co ta brama? Żeby łosie nie wychodziły na drogę. A tak poza tym, wszyscy zdrowi, nie ma tam kanibali.
Niesamowity camping za siatką © Eresse
Na miejscu okazało się, że właściciel kempingu jest dostępny tylko w godzinach porannych: 8:00-9:00 i popołudniowych 17:00-18:00, jeśli dobrze pamiętam. A jak na kemping dotrze się w godzinach innych niż podane, to można się czuć jak u siebie, wybrać sobie miejsce, rozbić się, wykąpać, przespać i odjechać, przez nikogo niezauważonym. Tylko po co? Jak można zapłacić.
To jest poczucie przyzwoitości i uczciwość, której my, Polacy, moglibyśmy się od Szwedów uczyć. Dla nich sprawą oczywistą jest, że jak coś kosztuje, to trzeba za to zapłacić. Jak jest kolejka, to trzeba się w niej ustawić. Jak pod prysznicem stoi zbieraczka do zebrania wody z podłogi, to trzeba po sobie posprzątać. A jak coś do mnie nie należy, to nie wyciągam po to ręki.
To, z czym spotkaliśmy się zarówno na Bornholmie, jak i w niektórych miejscach w Szwecji, a co nie mogło pomieścić mi się w głowie, to były samoobsługowe sklepy. Na jednym z kempingów w Szwecji stała przyczepa z wypiekami: świeżym pieczywem, słodkimi bułeczkami, słoiczkami miodu i kawą z termosu. Wszystko było wycenione, obok stał wielki słój na pieniądze, a ludzie podchodzili, wybierali, wrzucali odliczone pieniądze i odchodzili, bez cwaniakowania i oszukiwania. Utopia. Albo normalność.
Hallsjö Vildmarkscamping © Eresse
Czekając na rozpogodzenie © Eresse
Na tym kempingu mogliśmy sobie wybrać dowolne miejsce i nikt nas nie przepędził. Rozłożyliśmy się z betami na drewnianej ławce z daszkiem jak para bezdomnych, czekająca na lepsze jutro. W końcu się wypogodziło, więc rozstawiliśmy namiot i postanowiliśmy się przejść po okolicy. I to był ten moment - dzień, w którym wszystko się zmieniło! Nagle wyszło słońce, światło nabrało ciepłej barwy, ziemia i las zapachniały, a moje największe marzenie spełnił ten, którego pokochałam i będę kochać już zawsze.
Spełniło się moje marzenie © Eresse
Gdy wracaliśmy, wyszedł nam naprzeciw gospodarz i pokazał uniesione w górę oba kciuki. Na co Jacek: "Patrz, pogratulował mi".
Niesamowity zbieg okoliczności. Albo to szwedzkie wyczucie.
Kategoria Szwecja z sakwami
#4 - Hässleholm - Goteryd - Od pól po lasy
-
DST
75.05km
-
Czas
04:46
-
VAVG
15.74km/h
-
VMAX
43.07km/h
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
My, Szwedzi, jesteśmy chyba tacy zahartowani i twardzi dzięki surowym warunkom naturalnym, w których żyjemy. Co jeszcze? Opanowanie i chłód emocjonalny; rzadko kiedy tracimy głowę i wpadamy w panikę. Jesteśmy rozsądnym narodem, który rzadko kieruje się emocjami.
- Bent Hamer, wywiad, 2005
Szwecja dla melancholików
Tutaj szanuje się dystans. Choć Szwedzi w pierwszym kontakcie mogą się wydawać bardzo serdeczni i uśmiechnięci, nie są zbyt otwarci i wylewni. Dobrze jest, mijając Szweda, uśmiechnąć się lub skinąć głową na powitanie, bo chętnie odwzajemni gest. I to wszystko. Bez żadnych tam: "Jak leci, co słychać? U mnie spoko."Dlaczego Szwedzi nie mają w oknach firanek?
Na parapetach stawiają stylowe wazony, drobne figurki, kwiaty i lampki. Nie zasłaniają się, tak jak my, wysokimi płotami i drutem kolczastym. Podobno pokazują w ten sposób, że nie mają nic do ukrycia, są też bardzo ufni i mają wysokie poczucie bezpieczeństwa. Nie wypada też gapić im się w okna i zaglądać do środka (co nam, ciekawskim Polakom, przychodzi z dużym trudem). To złudne poczucie bezpieczeństwa powoli przygasa, w miastach i na peryferiach coraz częściej spotyka się znaki informacyjne, przestrzegające przed kradzieżami, ale w mało zaludnionych obszarach wciąż zdarza się, że nie mają nawet płotu. Co najwyżej pastuch dla zwierząt.W Szwecji nie ma śmieci
To pierwsze, co rzuca mi się w oczy, gdy wysiadamy z promu w Ystad i przechodzimy na stację kolejową. Szwedzi mają głęboko zakorzenioną potrzebę bycia blisko natury i dbania o środowisko, w którym przebywają. Im się po prostu w głowie nie mieści, że chusteczkę czy papierek można wyrzucić gdzieś indziej, niż do kosza na śmieci. W ogóle unikają wyrzucania, stare przedmioty poddają recyklingowi, oddają w specjalne miejsca "może-przyda-się-komuś-innemu" (Skrot - prawie jak szrot) lub sprzedają w przydomowych sklepikach ze starociami (Loppis). Puszki aluminiowe, butelki szklane i plastikowe zbierają przez cały tydzień, a później hurtem oddają w specjalnych punktach, najczęściej przy supermarketach, bo za każdą z nich sklep zwraca pobraną wcześniej kaucję, a surowiec zostaje poddany ponownej obróbce.Zabezpieczenie rowerów na promie z Ronne do Ystad © Eresse
Stugor i czerwień faluńska
Gdy wyjeżdżamy z miasta, zaczynamy napotykać coraz więcej małych, szwedzkich gospodarstw - stodół i domów - pokrytych charakterystyczną czerwoną farbą. Niektórzy Szwedzi mieszkają w nich na co dzień, zajmując się hodowlą owiec i bydła lub uprawą ziemi. Inni zamieszkują domki, zwane stugor, w których spędzają weekendy lub wakacje, chcąc spełnić swoje marzenie o ucieczce z miasta. Dlaczego ściany ich domów są czerwone? Ponoć tradycja malowania ścian na bordowo wzięła się od miasteczka o nazwie Falun, w którym funkcjonowała kopalnia miedzi. Czerwony barwnik był produktem ubocznym wytwarzanym przez kopalnię, a podgrzany i zmieszany z wodą, dawał farbę, która stała się częścią szwedzkiego stylu architektonicznego. Mijając kolejne gospodarstwa zauważamy jeszcze kilka kolorów: biel, żółć, szarość i brąz. Wszystkie są zrównoważone, kojarzą się z naturą i ziemią. Bardzo częstym widokiem, którego mogę im tylko zazdrościć, jest usytuowanie domów nad wodą. Wiele z nich stoi tuż nad jeziorem, inne zaledwie kilka lub kilkadziesiąt metrów od brzegu.W Szwecji jest tak niska gęstość zaludnienia, że jedno gospodarstwo od drugiego jest oddalone o jakieś pół kilometra. Jedziesz sobie drogą, mijasz dom, później długo-długo nic, o! wreszcie jakiś dom i znowu długo-długo nic. Wedle statystyk na jeden kilometr kwadratowy przypada około 22 mieszkańców. No to wyobraźcie sobie teraz powitalną wizytę u sąsiadów z ciastem - zdążyłoby się zestarzeć, zanim zapukalibyście do drzwi. Zresztą lepiej nie próbujcie. Oni nie lubią takich niezapowiedzianych wizyt. Tutaj nie wpada się znienacka, żeby pożyczyć szklankę cukru. Ale jak będziecie chcieli rozbić namiot na ich łące i zapytacie o zgodę, to jeszcze wskażą Wam najlepsze miejsce. Bo takie jest tam prawo.
Stugor © Eresse
Prawo powszechnego dostępu
W Szwecji obowiązuje prawo Allemansrätten, czyli prawo powszechnego dostępu. Jeśli masz życzenie rozbić namiot w lesie lub nad jeziorem, możesz to zrobić bez konsekwencji na jeden dzień. Musisz tylko zachować odległość przynajmniej 150 metrów od czyjegoś domu, no i nie śmiecić. Czyli pozostawić miejsce takim, jakim je zastałeś. Zdarzają się też miejsca specjalnie wyznaczone do biwakowania np. polany w Store Mosse National Park. Tam ma się nawet dostęp do bieżącej, zdatnej do picia wody.Jeziora i lasy
Niezależnie od tego, w której części Szwecji się znajdziecie, prędzej czy później traficie na las lub jezioro. Szwecja może się poszczycić niemal niekończącą się liczbą akwenów: małych i dużych, a każde z nich będzie miało wejście do wody z piaszczystego brzegu (jeśli zostało przystosowane jako kąpielisko) lub ze skalistego podejścia. To takie duże Mazury, tylko bez tych wszystkich łodzi, katamaranów i motorówek, które brzęczą i terkocą od rana do zmierzchu.Hodowla dziczyzny © Eresse
Szutrowe drogi bez dziur © Eresse
Trochę jak w górach
W tej części Szwecji krajobraz jest polodowcowy, niby jeździ się na wysokościach 100-150 metrów nad poziomem morza, a czuje się jak w górach. Szwedzi uwielbiają kręte drogi, wiele z nich biegnie góra-dół, góra-dół i nigdy nie wiadomo, co czeka za kolejnym zakrętem. Tutaj nikt nie będzie się nudził, bo praktycznie nie ma długich, płaskich odcinków. Cały dzień to jazda interwałowa. Najpierw wyprujesz się na podjeździe, by za chwilkę odzyskać siły na zjeździe. I od nowa.Jedzenie
Czekolady i batony występują w zaskakujących kombinacjach smakowych - słodkie, o smaku lukrecji, posypane grubymi ziarnami soli. My Polacy lubimy słodkie i kwaśne. Oni uwielbiają słono-słodkie - kiszone śledzie, pasty z kawioru, sery topione z krewetkami lub rakami. Ale nie można im odmówić talentu w przygotowaniu pysznych kotlecików köttbullar, słodkich cynamonowych bułeczek kanelbullar i rozpływających się w ustach żółtych serów.Z Ystad do Hassleholmu
Do Ystad przypływamy promem z Rønne. Rejs trwa półtorej godziny. W tym czasie zabezpieczamy rowery taśmami, oglądamy moment odpłynięcia od brzegu, pijemy najdroższą w życiu kawę i czytamy katalog reklamowy. I już. Jesteśmy u brzegów Szwecji.W Ystad przesiadamy się na pociąg, który zwozi nas do Lund, gdzie znów przesiadamy się, tym razem na pociąg do Hässleholm. Na szczęście skład jest niskopodłogowy i nie musimy biegać w tę i we w tę z sakwami, tylko po prostu wciągamy całe rowery do wagonu. Nawet udaje nam się usiąść. Cel jest jeden - wydostać się z terenów rolniczych i czym prędzej wjechać w las.
W Hässleholm przejeżdżamy deptakiem i wkrótce wydostajemy się na główną drogę nr 117. Chwila nieprzyjemnej jazdy ruchliwym asfaltem, w hałasie i pędzie mijających nas ciężarówek. Zaraz uciekamy w boczną drogę na Farstorp i tutaj jest już dużo spokojniej. Aż do Osby pogoda nie może się wybrać. Przed nami grzmi, zbierają się deszczowe chmury. Zaczyna padać pół kilometra przed Osby. W ostatniej chwili wpadamy pod wiatę przystankową. Leje ponad dwie godziny. Jemy, pijemy kawę, planujemy dalszą trasę, czytamy kilka razy szwedzkie ogłoszenia na ścianach, gramy w gry słowne, przychodzą nam potowarzyszyć kaczki. I w końcu przestaje padać.
Popadało © Eresse
Dalej jedziemy na Delary i Göteryd, gdzie nad jeziorem robimy sobie obozowisko. Jest kąpiel w jeziorze, kolacja nad wodą i malownicze otoczenie. Po drugiej stronie jeziora stoi kilka domków i po wodzie niosą się ciche rozmowy. Szepczemy, nie chcąc zakłócać ciszy.
Gdy już kładziemy się spać, prawie na baczność stawiają nas przekrzykujące się i nawołujące z dwóch brzegów żurawie. Klekot rozlega się najpierw blisko nas, niemal nad głową za ścianą namiotu, a za chwilę odpowiada mu jazgotanie z drugiego końca jeziora. I tak przez dobre pół godziny. Zapowiada się rozrywkowa noc.
Nocleg pod milionem gwiazd © Eresse
Kategoria Szwecja z sakwami
#3 - Gudhjem - Ronne - Magia wybrzeża
-
DST
55.84km
-
Czas
03:54
-
VAVG
14.32km/h
-
VMAX
44.76km/h
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nie byłam wszędzie. Ale mam to na liście.
Poranek na plaży był rześki i spokojny, fale cichutko rozbijały się o brzeg, jakby woda muskała i opływała kamienie, nie chcąc zakłócać ciszy. Strat w ekwipunku nie odnotowaliśmy, nikt się koło nas nie kręcił i nas nie niepokoił. Wiecie, jak to jest, jak się śpi na dziko - nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Szop porwie torbę, niedźwiedź rozerwie namiot, inny włóczykij pożyczy nasz rower i zapomni oddać. Mieliśmy obawy, czy ktoś nas stąd nie wyrzuci albo nie naśle służb ochrony wybrzeża. Na szczęście nikt się nami nie zainteresował, nawet jeśli widział nasze obozowisko ze ścieżki.
Duńskie atrakcje
Zjedliśmy śniadanie (kanapki z konserwą, to ci niespodzianka), spakowaliśmy manatki i wyruszyliśmy w dalszą drogę. Bez roweru można by przejść szlak dołem, wzdłuż klifów Helligdomsklipperne. Ale z rowerami i bagażem nie chcieliśmy się tam pchać. Droga robi się miejscami wąska, pojawiają się schody albo pojedyncze stopnie, barierki - na trekking tak, na rower nie. Wjechaliśmy więc na główną drogę i pojechaliśmy trasą numer 10 na Tejn i Allinge. Ponieważ mieliśmy już trochę w nogach i ciężkie sakwy, postanowiliśmy się nie zapuszczać na północy skraj wyspy i tym sposobem nie zobaczyliśmy słynnego jeziora Hammerso i ruin Hammeren. Trudno, będzie co zwiedzać następnym razem :-)Samo szczęście © Eresse
Cudnie jest © Eresse
Ciekawy fragment trasy trafił nam się tuż przed Teglkas, w okolicy Jons Kapel i miasteczka portowego Vang. W pewnym momencie zjechaliśmy z drogi asfaltowej w las i pierwsze, co rzuciło nam się w oczy, to ostrzeżenia przed niebezpieczeństwem, 24-procentowym nachyleniem i zakazem zjazdu. Zwolniliśmy, jadąc ostrożnie i czekając na to nachylenie, aż w pewnym momencie droga zaczęła opadać i nagle urwała się, zabezpieczona poprzecznie ułożona kłodą. Zrobiło się tak stromo, że nie było widać, co jest niżej. Prędziutko zeszliśmy z rowerów i zaczęliśmy je sprowadzać, ślizgając się po luźnych kamykach i piasku. Gorzej mieli ci, którzy próbowali dostać się na górę - minęliśmy rodzinę na rowerach z przyczepką. Ojciec wciągał rower, za nim szła matka i w pewnym momencie porzuciła swój rower w krzakach, by pomóc mu pchać przyczepkę. Serio, było stromo.
W Teglkas i Helligpeder trasa biegła wzdłuż brzegu. Zakochałam się!
Szlak numer 10 za Vang © Eresse
Na wysokości Sorthat-Muleby zgłodnieliśmy i zaczęliśmy się rozglądać za miejscem na obiad. Zjechaliśmy na plażę, gdzie czekała na nas wolna ławka. Było już tak gorąco, że pierwsze, co zrobiliśmy, to ściągnęliśmy ciuchy i poszliśmy się wykąpać w morzu. Piasek był piękny, biały, woda czysta i orzeźwiająca. I prawie nie było ludzi. Na obiad mieliśmy sos pomidorowy arrabbiata (pikantny jak cholera!) z serem dojrzewającym i ziołami, a do tego makaron instant. W takich okolicznościach wszystko smakuje wybornie.
Obiad na plaży za Hasle © Eresse
Pieruńsko gorąco, szczególnie w czarnym © Eresse
Do Rønne dojechaliśmy około 15:00. Był jeszcze czas na objazd urokliwych uliczek i zwiedzanie ryneczku. Dziś postanowiliśmy spróbować wielkomiejskiego życia i wykupiliśmy nocleg na kempingu Galløkken Strand Camping & Cottages za 198 DKK - czyli jakieś 110 zł za 2 osoby. Pod namiotem. Boli.
Ale z drugiej strony - na którym polskim kempingu jest do dyspozycji prysznic z ciepłą wodą bez ograniczeń, kuchnia zaopatrzona w patelnie i garnki, grill (do użytku dla wszystkich), pralnię i miejsce do prasowania, salę TV.
Wieczorem poszliśmy trochę rozchodzić bóle jestestwa i opracować trasę na następny dzień.
Urocze uliczki Ronne © Eresse
Deptak w Ronne © Eresse
Zachód słońca nad Ronne © Eresse
Prawie jak nad polskim Bałtykiem © Eresse
Kategoria Szwecja z sakwami
#2 - Nexo - Gudhjem - Nocleg pod milionem gwiazd
-
DST
48.44km
-
Czas
03:10
-
VAVG
15.30km/h
-
VMAX
40.05km/h
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nie odkładaj marzeń. Odkładaj na marzenia.
Bornholm - słoneczna wyspa Bałtyku
Bornholm przywitał nas słońcem i wiatrem. Wiało prosto w twarz i grzało bez litości. Jak tylko odebraliśmy rowery z promu, zamontowaliśmy sakwy i wyjechaliśmy z miasta na otwartą przestrzeń, czułam się tak, jakby ktoś trzymał mnie za koło. Mieliłam, mieliłam, a opony kleiły się do asfaltu. To tyle, jeśli chodzi o wymianę na super-cienkie-slicki-błyskawice i wcześniejsze treningi. Cienko jest, trza zewrzeć poślady i jechać. Na szczęście nie tylko ja miałam takie odczucia.Nexo © Eresse
Witamy na Bornholmie © Eresse
W końcu nogi się rozgrzały i jazda zaczęła sprawiać przyjemność.
Bornholm - słoneczna wyspa Bałtyku - gdzie temperatura nawet zimą nie spada poniżej zera, a ścieżki rowerowe ciągną się przez ponad 235 km, naprawdę może nam dostarczyć wielu niezapomnianych wrażeń. Wyspa ma zaledwie 588,5 km kwadratowych i pełna eksploracja turystyczna może trwać około 3-5 dni (zależnie od środka transportu i tempa zwiedzania). My w ciągu dwóch dni nie dotarliśmy wszędzie, ledwie liznęliśmy kilka najciekawszych tras i atrakcji.
Z Nexo skierowaliśmy się trasą numer 21 na zachód, na Aakirkeby. Droga wiodła nas przez olbrzymie tereny rolnicze, a ponieważ lato w tym roku zawitało wyjątkowo wcześnie, wszystkie pola już się złociły, gotowe do żniw. Dojrzewał groszek cukrowy, buraki i koniczyna. W słońcu pachniało zbożem i łąką, wiatr mieszał zapachy i niósł orzeźwienie. W Aakirkeby pokręciliśmy się chwilkę, szukając trasy numer 25 na Gudhjem. To tutaj, w centrum wyspy, można zobaczyć słynne mokradło Bastemose i dolinę echa Ekkodalen. Szkoda, że się tam nie zapuściliśmy.
Pora żniw © Eresse
Gudhjem © Eresse
Po Gudhjem szybka przebieżka, czas rozejrzeć się za miejscem do spania. Pierwszą noc chcieliśmy spędzić na dziko i zakosztować trochę szaleństwa. Niedaleko za miejscowością, w okolicach parkingu przy Rosted znaleźliśmy dzikie zejście na plażę. Zapowiadało się obiecująco, bo im dalej w las, tym mniej domków letniskowych i potencjalnych sąsiadów. Niestety miejscówka na samej plaży była już zajęta. Pojechaliśmy dalej, plaża robiła się coraz węższa, a ścieżka coraz bardziej zarośnięta, aż trafiliśmy na wąskie zejście między drzewa i skały, na niewielki żwirowy placyk. Było idealnie. Pierwszy raz rozbijaliśmy namiot na żwirze. Strategicznie było to bardzo dobre miejsce, bo gdyby ktoś zapragnął podejść do namiotu, usłyszelibyśmy już z kilkunastu metrów. Nie dało się nie chrzęścić na tych drobnych kamykach.
Na kolację były kanapki z konserwą i zupka, a po kolacji prysznic z butelki i ognisko.
Co udało nam się zobaczyć na Bornholmie?
Inne niż w Polsce, urzekające wybrzeże Bałtyku. Gładkie jak stół, świetnie przemyślane i oznakowane drogi (!) rowerowe (bo i zdarzały się dwupasmowe). Miejsca wypoczynku z dostępem do toalety i bieżącej, zimnej wody. Niesamowite samoobsługowe sklepiki (do dziś żałuję, że żadnego nie sfotografowałam). No bo czy u nas w Polsce jesteście sobie w stanie wyobrazić witrynę lub szafkę, postawioną przy wjeździe do gospodarstwa, na której stoją słoiczki z przetworami, papierowe torebki z ziemniakami i kobiałki z czereśniami - opatrzone ceną zależnie od wagi lub wartości produktu. A obok nich niepilnowana puszka na pieniądze. Bierzesz, co chcesz i płacisz, ile trzeba. Nikt nie patrzy, nikt nie pilnuje. Bo po co?Co jeszcze warto zobaczyć na Bornholmie?
Jons Kapel
Czyli wysoką, granitową turnię w północno-zachodniej części wyspy, między Teglkås a Vang. Ponoć można tam dotrzeć trasą rowerową Rønne – Allinge, kierując się na zjazd na parking znajdujący się przy drodze (informacje na drogowskazach), skąd już tylko ok. 500 m spaceru. My niestety tam nie trafiliśmy. Nie wiedzieliśmy, jak i trochę czailiśmy się z pozostawieniem rowerów bez opieki.Hammeren
Najdalej na północ wysunięty kraniec Bornholmu, od reszty wyspy oddzielony doliną tektoniczną, z największym na wyspie jeziorem polodowcowym i imponującymi granitowymi turniami. Można dojechać trasą rowerową Rønne - Allinge. Dalsza wędrówka zalecana pieszo.Las Almindingen, Dolina echa Ekkodalen i Rytterknaegten
Warto wybrać się też na spacer do kompleksu leśnego, usytuowanego w centralnej części Bornholmu i odwiedzić dolinę, w której podobno każdy szmer niesie się dalekim echem. A jak ktoś jest spragniony widoków z wysoka, można się wspiąć na wieżę widokową Rytterknaegten, która góruje nad okolicą.A ceny?
Drogo jak cholera. Obiad dla 1 osoby w knajpie kosztowałby 90 zł. Całe trzy dni ciągnęliśmy na konserwach i zupkach z proszku.Ścieżki rowerowe na Bornholmie © Eresse
Ścieżki rowerowe na Bornholmie © Eresse
Przygotowania do kolacji © Eresse
Tam w trawie śpimy © Eresse
Nocleg nad brzegiem morza © Eresse
Kategoria Szwecja z sakwami
#1 - Bornholm i Szwecja - Podróżować znaczy żyć
-
DST
16.20km
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Różnica między ludźmi, którzy realizują swoje marzenia, a całą resztą świata nie polega na zasobności portfela. Chodzi o to, że jedni całe życie czytają o dalekich lądach i śnią o przygodach, a inni pewnego dnia podnoszą wzrok znad książki, wstają z fotela i ruszają na spotkanie swoich marzeń.
Wojciech Cejrowski
Podróżować to żyć. Planować, ekscytować się nieznanym, uczyć się samodzielności i polegać na sobie. Słuchać sygnałów ciała i mieć kontrolę w głowie. Wyznaczać cele, które od początku wydają się odległe i trudne, a później konsekwentnie je realizować. Jeszcze pół roku temu nawet nie śniłam, że zrealizuję swoje marzenia o dzikiej podróży w nieznane. Aż któregoś dnia, w rozmowie z Jackiem padło hasło: to może wyjazd na sakwy w tym roku? do Szwecji? na dziko? z namiotem - Chyba żartujesz.
Przygotowanie do podróży
Trening
Tak na poważnie z kanapy wstaliśmy w czerwcu. Pojechaliśmy na tydzień w świętokrzyskie, by przyzwyczaić tyłek do codziennej jazdy. Przynajmniej 50 km. To był cel na każdy dzień. Czy to wystarcza, by przygotować się do dwutygodniowej wyprawy? Zdecydowanie nie. Jeśli nie jeździ się regularnie, to na taką podróż nigdy nie będzie się gotowym. Dlatego dobrze jest oswoić się z siodełkiem co najmniej trzy miesiące wcześniej. Pojeździć gdzie się da dwa-trzy razy w tygodniu po 20 km. Do pracy, do sklepu, na wycieczkę. W ten sposób wzmacniamy mięśnie, poprawiamy krążenie i wydolność, przyzwyczajamy ręce, szyję i kość ogonową do regularnego nacisku.Zakupy
Na tę wyprawę nie musiałam się jakość specjalnie obkupić. Wreszcie skorzystałam z sakw i bagażnika, które dostałam kiedyś od rodziny na gwiazdkę, do kompletu dokupiłam jedynie wodoodporny worek transportowy Dry Bag Crosso 40 L (widoczny na zdjęciu) i matę samopompującą. Gdybym miała wypisać ekwipunek naprawdę niezbędny, to byłyby to:- lekki namiot (max 2 kg)
- lekki śpiwór (max 1 kg)
- mata samopompująca (ogromny komfort, gdy rozbijasz namiot na żwirowej plaży)
- sakwy i wór transportowy
- kuchenka, zapalniczka i kartusz gazowy 450 g (na 2 tygodnie codziennego gotowania obiadów i herbaty)
- zapałki lub krzesiwo (jeśli chcesz rozpalać ognisko)
- narzędzia rowerowe, dętka, łatki, trytytki, izolacja, smar do łańcucha i jakaś stara szmatka
- sznurek i klamerki (!)
- apteczka
- oświetlenie
- naczynia aluminiowe (lekkie, ale nie współpracują z kuchnią indukcyjną - zdarzyła nam się taka kuchenka na campingu)
- powerbank
- scyzoryk lub nóż
- ręcznik szybkoschnący
- chusteczki nawilżane lub płyn antybakteryjny
- papier toaletowy lub chusteczki
- plastikowa butelka na wodę 1,5 L
- ekspandery
- odzież techniczna (jaką kto lubi)
- klapki lub japonki
- woreczki strunowe (!)
A jedzenie? Puree ziemniaczane, wszelkie sosy FIX (zalej wrzątkiem i wymieszaj), zupki chińskie, makarony typu instant, kuskus, herbata, kawa 3w1, cukier, sól, konserwy (u nas królował Krakus, naprawdę całkiem, całkiem) i ryby w puszce. Żadnych słoików, ryżu czy klusek, które swoje ważą i długo się gotują. Wiadomo, że na początku wyprawy sakwy będą bardzo ciężkie. U nas ładunek wyniósł około 15-17 kg na osobę. Ale w miarę upływu czasu i wyjadania zapasów sakwy robiły się coraz lżejsze, aż została nam tylko 1 żelazna porcja na czarną godzinę. Zakupy typu chleb i piwo robiliśmy na bieżąco.
Pakowanie
Chciałam sfotografować wszystko, co mieliśmy do zabrania. Ale jakoś nie mogłam się zorganizować. Ostatecznie na zdjęciu uwieczniłam tylko te drobiazgi, które trzeba było mądrze rozlokować w sakwie bez konieczności przetrząsania jej do góry nogami, gdyby okazało się, że akurat to, co jest w tej chwili potrzebne, znalazło się na samym dnie. Pisałam o woreczkach strunowych. To właśnie ten moment, kiedy wkraczają do akcji.Przedmioty pogrupowane zgodnie z zastosowaniem: akcesoria rowerowe (lampki, łatki) i elektronika (ładowarka, powerbank, akumulatory) w jednym woreczku; zupki, kawy i herbaty w drugim woreczku; leki w trzecim woreczku. Kosmetyki w czwartym woreczku. I tak dalej. Im lepiej pogrupujecie, tym łatwiej będzie Wam się odnaleźć. Jasne, że w pewnym momencie będzie trzeba wyciągnąć wszystko z sakwy, żeby dostać się do tego, co wpadło na dno. Ale łatwiej wyciągnąć woreczek zbiorczy, niż przetrząsać wszystko dla jednego widelca.
Sakwy pakowaliśmy zgodnie z zasadą: ciężkie na dole, lekkie na górze. Po równo w każdej. Worek osadzony na środku bagażnika pomieścił u Jacka namiot, karimatę, materac dmuchany i kurtkę. U mnie - matę samopompującą, śpiwór, odzież przeciwdeszczową (kurtkę i spodnie), odzież ciepłą (polar i softshell).
Początek pakowania. Nie, suszarki do ubrań nie bierzemy © Eresse
Trasa
Cóż, gdyby nie Jacek, to ja bym sobie mogła co najwyżej pojeździć. Palcem po mapie. To Jacek przeanalizował plan trasy - począwszy od miejsca, dokąd dopływa i skąd odpływa prom, przez transport kolejowy (w Polsce i w Szwecji), na bazie noclegowej kończąc. Każdy dzień z zasady miał nie przekraczać 50 km, wspólnie umówiliśmy się na przedział 40-70 km, bo znaliśmy możliwości naszego organizmu i to miał być urlop a nie Puchar Świata w zwiedzaniu zza kierownicy.Ostatecznie wyglądało to tak:
- Łódź Fabryczna - Gdynia (6 h, pociąg)
- Gdynia - Kołobrzeg (4 h, pociąg)
- Kołobrzeg - Nexø (4 h, prom)
- Rønne - Ystad (4 h, prom)
- Ystad - Hässleholm (1,5 h, pociąg)
- Karlskrona - Gdynia (10 h, prom)
- Gdynia - Łódź Fabryczna (5,5 h, pociąg)
Średnio za nocleg na kempingu zapłaciliśmy 200 kr (1 kr = 0,42 zł). Najtańszy kemping kosztował nas 120 kr / noc. Najdroższy kemping (w Värnamo) kosztował 275 kr / noc.
Gdybym miała podsumować inne wydatki, to taka wyprawa (14 dni) na Bornholm i do Szwecji kosztowała nas około 2000 zł / osobę (w tym transport, noclegi, zakupy prowiantu, zakupy alkoholowe). Czy było warto? Zawsze i wszędzie. Podróże to jedyna rzecz, na którą wydając pieniądze, stajemy się bogatsi.
Rower a prom/pociąg
Jak zabezpieczyć rower przed uszkodzeniem? - nie przejmować się. Każdorazowo najlepiej demontować sakwy, ale żeby bawić się w oklejanie roweru folią spożywczą albo kartonami. Nie no, błagam! To nie przewóz samolotem. Rower ma jeździć. Jak dobrze się go zawiesi na haku w pociągu, nic mu się nie stanie. A jak haki będą zajęte, to najwyżej się trochę poobciera o inne rowery przy ścianie. Takie jest życie.Przewóz rowerów na promie Jantar © Eresse
No to jedziem!
W pociągu objęto nas obowiązkową rezerwacją miejsc. A mimo to, gdy przesiadaliśmy się w Gdyni na pociąg do Kołobrzegu, wagon rowerowy był tak zawalony, że rowery musieliśmy postawić w zupełnie innym wagonie niż siedzieliśmy. Skończyło się na tym, że Jacek całą drogę koczował pod kiblem, przestawiając rowery co stację (bo raz peron był z lewej, raz z prawej strony).W Kołobrzegu tłumy urlopowiczów i kolonii. Na kempingu ledwo upchnęli nas między samochodem a altaną. Gdyby nie to, że zatrzymaliśmy się tylko na jedną noc, odesłaliby nas z kwitkiem. O 5 rano wyjeżdżaliśmy na odprawę promową - malutkim katamaranikiem "Jantar", który kursuje na Bornholm i z powrotem.
To była moja pierwsza przeprawa promowa, więc zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Podziwianie oddalającego się brzegu, morska bryza, kołysanie. Byłam oczarowana. "Jantar" to w rzeczywistości mała, rozchybotana łajba, przerobiona na prom pasażerski. A buja tak, że w kawiarni za kontuarem powiedzieli do mnie: "tej pani alkoholu już nie sprzedajemy".Dwa tygodnie później, gdy wchodziłam na Stenaline, zrozumiałam, że nie było czym się ekscytować, ale wiecie jak to jest, pierwszy raz smakuje najlepiej :-)
W oczekiwaniu na przesiadkę w Gdyni © Eresse
Żegnaj Polsko, witaj przygodo © Eresse
Kategoria Szwecja z sakwami
# Praca
-
DST
10.56km
-
Czas
00:33
-
VAVG
19.20km/h
-
VMAX
27.42km/h
-
Temperatura
28.0°C
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Praca
Test nowych opon na Górce Pabianickiej
-
DST
24.23km
-
Czas
01:04
-
VAVG
22.72km/h
-
VMAX
37.30km/h
-
Temperatura
24.0°C
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Zakupiłam wreszcie nowe opony. Za namową Pixona zdecydowałam się na drogie jak nie wiem co opony Schwalbe Marathon Plus z wkładką antyprzebiciową. I wiecie co? Narodziłam się na nowo. Jazda asfaltem na tych oponach to objawienie, miód na serce, rozkosz i co tam jeszcze na myśl przyjdzie. Rower jedzie sam. Gładko, bezgłośnie, tnie powietrze i asfalt jak strzała. W terenie na pewno będzie płacz, ale na równej nawierzchni jest orgazm.
Kategoria Trening
#Praca
-
DST
10.56km
-
Czas
00:37
-
VAVG
17.12km/h
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Praca
#Praca + odbiór roweru z serwisu u Pawła (OK Bike)
-
DST
15.80km
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rower po serwisie u Pawła Stopczyka w OK Bike jeździ jak nowy. Nic nie obciera, nie stuka, nie skrzypi. Nic tylko jeździć.
Kategoria Praca
#Praca
-
DST
10.56km
-
Czas
00:39
-
VAVG
16.25km/h
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Praca