Tour de igloo
-
DST
61.70km
-
Teren
55.00km
-
Czas
03:23
-
VAVG
18.24km/h
-
VMAX
50.25km/h
-
Temperatura
15.0°C
-
Sprzęt Róża pustyni - sprzedany
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pobudki o świcie nie należą do moich ulubionych, więc pospałam sobie do 8. Wstać i tak było ciężko, ale jak mus, to mus. Ponieważ ściśle zaplanowany przez Pixona terminarz wymagał punktualności od wszystkich ogniw, gnaliśmy na zbiórkę jak dzikie świnie. O 8:30 wyjechaliśmy z domu, o 8:40 mieliśmy zgarnąć Szalika i Krzyśka na rozdrożu przy Wstążkach, o 8:45 czekał na nas na mostku w Arturówku Marcin, a o 9:30 umówieni byliśmy z Magdą. Na szczęście wszyscy dopisali i niezawodne perpetuum mobile dotarło na Kalonkę.
W oczekiwaniu na Magdę zajrzeliśmy do sklepu dla ubogich - zawsze tanio, zawsze smacznie. Jedni kupili w Biedronce banany i colę (czyt. ja), inni parówki z 93% zawartością mięsa z szynki i bułki z podpieczonym serem. Dla każdego znalazło się coś przyjemnego.
Tour de Kalonka 2012
© Eresse
W Kalonce, jak to na spędzie rowerzystów-maniaków i rowerzystów niedzielnych, przywitaliśmy się z kim się dało i ustaliliśmy przynależność do grupy. Ponieważ hardkory na łatwiznę nie idą, wybraliśmy szlak czarny (27 km) i doczepiliśmy się "na dziko". W tym roku trasa przebiegała nieco inaczej niż w ubiegłym. Pojechaliśmy m.in. przez Byszewy i Boginię, więcej miejsc nie pamiętam. 
Byszewy
© Eresse
Cudeńka <3
© Eresse
Pogoda iście sztormowa, trzeba było mocno trzymać kierownicę, by nie wypaść z trasy. Nie wiem nawet kiedy wykręciłam prędkość 50 km/h !!! Może to było jeszcze przed Kalonką?
Jak zwykle nie obyło się bez przygód. Najpierw złamana sztyca w Jamborku, teraz zerwany łańcuch na Kalonce. Kto mistrzem się rodzi, ten mistrzem umrze :D
Gdzieś tam po lewej Szalik próbuje naprawić rower ^^
© Eresse
Istnieją jeszcze bezkresne przestrzenie
© Eresse
Ja do brata z sercem, a brat nie przyznaje się do tej ładniejszej części rodziny ;)
Ja do niego z sercem, a on do mnie z widelcem
© Eresse
fot. Magda Wójcik :)
© Eresse
Wygląda na to, że brata ciągnie do brata. Ech...
Jak brat z bratem
© Eresse
Choć trasa nie była długa, utrzymaliśmy tempo i zwyciężyliśmy zmagania z wiatrem. Kilka spalonych kalorii dało się we znaki. A podobno głodny rowerzysta, to zły rowerzysta (co widać niżej)
Gdzieś tam jedzą zalewajkę, hm.
© Eresse
Wracając do tematu samej Kalonki, tym razem kosztem koszulek organizatorzy wzbogacili program pokazami cyklotrialowymi. Dobrze, że Pixon pstryknął kilka zdjęć, bo ja nie przedarłam się przez tłum widzów.
Cyklotrialowe popisy
© Eresse
Po widowiskowym pokazie postanowiliśmy udać się na coś do picia do słynnej/go "Parówy". Kto to w ogóle wymyślił ;) chętnych było wielu, miejsce przy stole znalazło się dla wszystkich. 
Spragnieni rowerzyści nie martwią się o parking
© Eresse
Dawno mnie tak nie przewiało. Dziś siedzę pod kołdrą i wysmarkuję kolejne chusteczki.
Kategoria Projekt: chillout!
komentarze




