Lipiec, 2016
Dystans całkowity: | 164.50 km (w terenie 93.00 km; 56.53%) |
Czas w ruchu: | 37:38 |
Średnia prędkość: | 3.60 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 186 (93 %) |
Maks. tętno średnie: | 129 (65 %) |
Suma kalorii: | 11880 kcal |
Liczba aktywności: | 9 |
Średnio na aktywność: | 18.28 km i 5h 22m |
Więcej statystyk |
# Praca
-
DST
10.00km
-
Czas
00:32
-
VAVG
18.75km/h
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Praca
# Praca
-
DST
8.50km
-
Czas
00:37
-
VAVG
13.78km/h
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Praca
W poszukiwaniu ciszy
-
DST
26.00km
-
Teren
15.00km
-
Czas
01:43
-
VAVG
15.15km/h
-
Temperatura
26.0°C
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nie chcąc marnować pięknej pogody i mojej nagromadzonej podczas urlopu energii wybraliśmy się z Jackiem na rower. Padło na Malinkę - ja postanowiłam przypomnieć sobie trasę, Jacek - zobaczyć, o co to się ludzie w Zgierzu zabijają.
Pierwszy raz to ja prowadziłam. W pamięci starałam się przywrócić obraz skrótów, którymi zawsze prowadził mnie Pixon. Kilka razy już-już trzymałam się dobrej drogi, to znów myliłam skręt i przecznicę. Bardzo to irytujące - być tak blisko i ciągle krążyć. W końcu dotarliśmy na miejsce. Wygrzaliśmy się w słońcu na trawie, popatrzyliśmy na chmury i postanowiliśmy pojechać dalej, na Łącznikowy Agroturystyczny Szlak Rowerowy. Ponieważ jednak zagadaliśmy się w drodze, do szlaku dotarliśmy trochę na okrągło, zahaczając o cegielnię z 1917 roku i punkt widokowy w Szczawinie. Stamtąd wróciliśmy przez Smardzew i Nowe Łagiewniki. Trasa - gładki jak lustro asfalt - była miłą odmianą dla ciągnącej się przez Zgierz trylinki.
W poszukiwaniu ciszy © Eresse
Kopalnia piasku w Dąbrówce-Mariance © Eresse
Kategoria Projekt: chillout!
Odnaleźć siebie
-
DST
21.00km
-
Teren
21.00km
-
Czas
07:31
-
VAVG
2.79km/h
-
Temperatura
21.0°C
-
HRmax
184( 92%)
-
HRavg
128( 64%)
-
Kalorie 3024kcal
-
Aktywność Wędrówka
Wreszcie najwspanialszy moment w każdej wspinaczce. Chwila, kiedy od szczytu dzieli mnie już tylko kilka kroków, kiedy wiem, że już nic nie stanie mi na przeszkodzie, kiedy wiem, że zwyciężyłem... Zwyciężyłem nie górę czy pogodę, lecz przede wszystkim siebie, swoją słabość i swój strach. Kiedy mogę już podziękować górze, że i tym razem była dla mnie łaskawa. Tych chwil nie oddam nikomu za żadne skarby i jeżeli muszę w drodze do szczytu pokonywać przeszkody i ocierać się o nigdy nieokreśloną granicę między kalkulowanym ryzykiem a ryzykanctwem, to trudno, zgadzam się. Zgadzam się na walkę ze wszystkimi niebezpieczeństwami, które na mnie czyhają. Zgadzam się na drogi prowadzone na granicy wytrzymałości. Zgadzam się na walkę. Nagroda, którą otrzymuję za te trudy, jest niebotycznie wielka. Jest nią radość życia.
Kukuczka Jerzy
Moją nagrodą jest szczęśliwy powrót do domu po sześciu dniach wędrówki. Rywalizacja z postawionym celem, a nie drugim człowiekiem. Zmierzenie się z uczuciami i duchowa regeneracja. Dany mi zamiast zegarka czas i bliskość przyjaciół. Wreszcie narastajaca tęsknota za tymi, których pozostawiłam.
Żegnajcie moje góry ukochane, do zobaczenia za rok!
Tatry Wysokie o świcie © Pixon
Czy mogę zatrzymać czas? Mogę? © Pixon
Wodospad Skok © Pixon
Trwaj chwilo © Pixon
Melodia mgieł © Pixon
Tylko dziś jest twoje © Pixon
Znów się udało © Pixon
Takiego brata chciałby każdy © Pixon
Kategoria Tatry
Nieziemska czekolada w Tatrzańskiej Łomnicy
-
DST
14.00km
-
Temperatura
17.0°C
-
HRmax
168( 84%)
-
HRavg
119( 60%)
-
Aktywność Wędrówka
Świat wartości w górach jest prosty i przejrzysty dla każdego. Ale jest to absolut piękna i estetycznych doznań. Nie chcesz, nie jedziesz. Nie jedziesz, nie widzisz. Nie widzisz, nie przeżywasz. Wybór należy do ciebie.
Pustelnik Piotr
Pogoda się rypła, to i my nie szaleliśmy.
Dla wzbogacenia duchowych doznań przeszliśmy się przepiękną Doliną Zimnej Wody. Startowaliśmy w Tatrzańskiej Leśnej, a kończyliśmy w Tatrzańskiej Łomnicy na najlepszej belgijskiej czekoladzie, jaką przyszło mi pić (dla szczególnie zainteresowanych podaję namiar: Kaviareň TRIOCAFFÉ)
Zastavka © Eresse
Dolina Zimnej Wody © Eresse
Kaskady w Dolinie Zimnej Wody © Eresse
Dream Team © Eresse
Kategoria Tatry
Najpiękniejsze rzeczy na świecie są za darmo. Prawie za darmo.
-
DST
24.00km
-
Teren
24.00km
-
Czas
09:18
-
VAVG
2.58km/h
-
Aktywność Wędrówka
To nie ta góra, na którą się wspinasz, cię męczy, ale kamyk w twoim bucie.
Dziś postanowiliśmy wysypać wszystkie kamyki. Porzuciliśmy wysokie góry, by zregenerować się po intensywnej trasie dnia poprzedniego i przed kolejnym atakiem. A - jak to mówią doświadczeni wspinacze - kiedy nogi bolą, trzeba chodzić, dopóki nie przestaną.
Zapakowaliśmy się do auta i wyruszyliśmy na podbój Słowackiego Raju. Na cel wzięliśmy sobie polecany w przewodnikach Przełom Hornadu. Jedne źródła podają, że jego długość wynosi 11,8 km, inne - że 13. Niezależnie od danych, idąc tam i z powrotem, jest wystarczająco daleko, żeby się zmęczyć. Przełom Hornadu to wąwóz, wyżłobiony w dolomitach i wapieniach przez wodę, która tak długo drążyła skały, aż utorowała sobie własną drogę przez góry. Rzeka tworzy malownicze zakola, w koronach drzew śpiewają ptaki, ludzie kręcą sie to tu, to tam. Kamienie i stopnie są śliskie, ale da się je przejść w sportowych sandałkach (wzbudza się wtedy umiarkowane zainteresowanie innych turystów).
Szlak początkowo wiedzie nas przez las, powietrze jest ciężkie, parne i wilgotne, przytłacza jak w tropikach. Przy nogach kręcą się gzy i muchy końskie. Burza wisi w powietrzu.
Mimo to pierwszymi kilometrami jaramy się jak dzieci w piaskownicy. Skaczemy po metalowych półeczkach, wisimy na łańcuchach wbitych w skałę, wspinamy się po drabinkach i bujamy na przewieszonych między brzegami kładkach. Wszystko to przypomina darmowy park linowy. Ale kiedy dowiadujemy się, że to dopiero połowa trasy, a pot cieknie po lecach i muchy wyżerają nam skórę do krwi, przestaje nas to tak bawić. Zaczynamy wypatrywać końca za każdym załomem skalnym.
Wszystkim jest gorąco i zaczyna brakowac wody. To miał być czterogodzinny marsz. Idziemy już sześć, a dopiero minęliśmy dwunasty kilometr. Zaczynamy odliczać punkty na mapie jak stacje drogi krzyżowej. Kiedy wreszcie docieramy do samochodu, jesteśmy skłóceni, zmęczeni i wkurzeni.
Whishlista na 2017 rok:
- Słowacki Raj - Sucha Bela - Klastorisko
- Słowacki Raj - Roklina Sokolia Dolina
- Dobszyńska Jaskinia Lodowa
Słowacki Raj © Pixon
Przełom Hornadu w Słowackim Raju © Pixon
Przełom Hornadu od Cignov © Pixon
Flagowa trasa Słowackiego Raju © Pixon
Ot, ciekawostka! © Pixon
Labirynt tajemnic © Pixon
Sianokosy © Pixon
Kategoria Tatry
Mierz życie liczbą chwil, które zapierają dech w piersiach
-
DST
28.00km
-
Czas
08:14
-
VAVG
3.40km/h
-
Temperatura
29.0°C
-
HRmax
186( 93%)
-
HRavg
129( 65%)
-
Kalorie 3091kcal
-
Aktywność Wędrówka
Szczęście w górach składa
się z dziesiątków małych szczęść, przeżywanych wiele razy w ciągu dnia.
Pokonanie skalnego progu, wspaniała panorama przy bezchmurnym niebie, posiłek w
zacisznym namiocie, powrót do bazy. Szczęście to też lawina, która przeszła bokiem...
To także branie z życia jak najwięcej i podejmowanie ryzyka. Przezwyciężanie słabości i udowadnianie, że granicę zawsze można przesunąć. Że można szybciej, więcej i wyżej. Szczęście to dzielenie się na szlaku ostatnim kawałkiem chleba i tabliczką czekolady. To wspólne planowanie i mierzenie sił na zamiary, motywowanie i mocny kopniak w chwilach zwątpienia. Góry wykuwają i hartują, czyniąc nas silnymi i zdecydowanymi. To zawsze z gór wracam, jakbym się odrodziła.
Ale od początku.
Dziś mierzymy się z Małą Wysoką - słowackim szczytem w głównej grani Tatr o wysokości 2429 m n.p.m., położonym pomiędzy przełęczami: Polski Grzebień (Poľský hrebeň) i Rohatka (Príelom). Co ciekawe, stanowi on czwarty co do wysokości dostępny dla turystów tatrzański szczyt (po Rysach, Krywaniu i Sławkowskim Szczycie). Widok rozciąga się na wiele kilometrów w dal. Oczy aż błyszczą!
Na Małą Wysoką wyruszamy ze Starego Smokowca. Podchodzimy niebieskim szlakiem pod Kozią skałę i skręcamy na Magistralę Tatrzańską. Zdaniem przewodników jeden z najłatwiejszych szlaków w całych Tatrach Wysokich. Guzik prawda. Jest wymagająca kondycyjnie, a nogi trzeba zadzierać aż do nieba. Miejscami wymaga nawet lekkiej wspinaczki po skałkach. Ale trudy wędrówki wynagradzają nam upajające widoki.
Magistrala prowadzi nas pod Dom Śląski u podnóża którego rozlewa się przepiękny Wielicki Staw. W oddali lśni w słońcu biała wstęga spływającego kaskadami wodospadu. Od rozwidlenia kierujemy się zielonym szlakiem, obchodząc staw z prawej strony. Wyżej czeka nas strome podejście po skalnych stopniach. Gdy docieramy na próg, przed nami roztacza się widok na całą dolinę. Porasta ją morze traw, a wzdłuż ścieżki szemrze cicho strumień. Wiatr przygina źdźbła i owiewa twarze. Pachnie mokra skała i zioła.
Idąc dnem doliny dostrzegamy Gerlach, Polski Grzebień i Małą Wysoką. Pod przełęczą zaczyna się pierwsza eksponowana sekcja łańcuchów. Jest niebezpiecznie, ale jeśli zachowamy spokój, przejdziemy bez trudu. Od Polskiego Grzebienia na Małą Wysoką biegnie jedna droga - wije się wśród piargów i skał, czeka nas więc mozolna wspinaczka. Czas jednak pędzi na łeb na czyję, a my wraz z nim. Udaje nam się urwać z całej trasy co najmniej półtorej godziny. Na Małej Wysokiej jesteśmy po 30 minutach.
Z Polskiego Grzebienia schodzimy do Doliny Litworowej. Na rozstaju dróg wybieramy szlak niebieski - przemy jak czołgi na Rohatkę, choć stromo jest tak, że nie zadzieram głowy. Gdy patrzę tylko na stopy, udaje mi się nieco złagodzić grawitację i oszukać umysł. Kamyki osypują się spod nóg. Trzeba uważać, żeby nie zrzucić ich komuś na głowę. Dochodzimy do bardzo stromego żlebu z mocno eksponowanymi łańcuchami i drabinką. Jak to mówią, dla każdego coś miłego. Uwaga! Szlaku nie należy przechodzić od strony Zbójnickiej Chaty ze względu na jeszcze większą trudność. Zejście z Rohatki do Doliny Staroleśnej jest już zdecydowanie łatwiejsze, ale krew nadal buzuje w żyłach.
Na zejściu jakiś młody Słowak mija mnie beztrosko - on pnie się w górę, zbaczając ze ścieżki. Na szczęście słyszę już, jak się gramoli nade mną i przeczuwam, co zaraz nastąpi. Zsuwam się na tyłku i nagle słyszę chrobot, a zaraz potem paniczne "Pozor!". Odwracam się w chwili, kiedy kamień wielkości piłki osuwa się w moją stronę. Jedyne, na co mam czas, to przyjąć uderzenie na grube skórzane buty.
Po kolejnej porcji czekolady i napoju energetycznego docieram z bratem do Chaty Zbójnickiej. Nie mam już sił. Stopy palą. Nogi nie chcą iść. Ale idziemy dalej, bo trzeba. Tu nie ma taksówki. W końcu cukier zaczyna krążyć jak wysokokaloryczne paliwo i czujemy przypływ energii. Niemal truchtem docieramy na Hrebieniok, gdzie czeka już na nas Magda. Z Hrebienioka niemal zbiegamy.
O świcie © Pixon
Dom Śląski - Schronisko Wielickie © Pixon
Jak w niebie © Pixon
Polski Grzebień © Pixon
Polski Grzebień - panorama © Pixon
Ahoj! © Pixon
Pixon © Pixon
Dzień dobry :) © Pixon
Mała Wysoka © Pixon
W drodze na szczyt © Pixon
Panorama z Małej Wysokiej © Pixon
Rohatka © Pixon
Rohatka - sekcja łańcuchów © Pixon
Rohatka - dwie drogi © Pixon
Do Schroniska Zbójnickiego © Pixon
Kategoria Tatry
Dziś jest to jutro, o którym mówiłeś wczoraj.
-
DST
15.00km
-
Teren
15.00km
-
Temperatura
28.0°C
-
HRmax
182( 91%)
-
HRavg
121( 61%)
-
Kalorie 2468kcal
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nieważne, ile dni jest w twoim życiu. Ważne, ile życia jest
w twoich dniach.
Do Nowego Szczyrbskiego Plesa jedziemy słowacką koleją żelazną, zwaną przez miejscowych elektriczką. O której wstaliśmy? O 5:30. Przecież nie pojechaliśmy na urlop, żeby przesypiać cały dzień! Podróż trwa godzinę - nuży, kołysze i usypia. Mamy czas na śniadanie i chwilę regeneracji. Dziś odpoczywamy po trudach dnia poprzedniego. Ma być krótko, miło i z górki. Idziemy na 2093 m n.p.m. Tu nie ma niższych szczytów.
Z każdą godziną robi się coraz upalniej. Studzimy buffy w strumieniu i uzupełniamy wodę przy górskich źródełkach. Strumień bije wprost ze skały, kłuje w zęby i mrozi brzuchy. Woda jest doskonała.
Pod Soliskiem można kupić Radlera za 2,5 i pizzę za 7 euro. Słyszę nawet nieśmiałe pomruki, by na postoju obalić małe piwko. Czuć rozluźnioną atmosferę i obezwładniający upał. Nikt nas dziś nie goni, mamy aż nadto czasu i nawet zastanawiamy się, czy na leżakach, które dorwaliśmy, nie przespać dwóch godzin. Opalamy się beztrosko, póki nie zaczyna nas palić słońce. Już przeczuwamy, że będzie piekło.
Łukasz i Robert gonią nas w dalszą drogę, ale my, rozleniwione, decydujemy się zostać pod szczytem i poopalać nogi. Leżymy i walczymy. Ze sobą, z ambicją i młodzieńczym zrywem. Przecież nie przyjechałyśmy w Tatry, żeby się wylegiwać jak koty! Gonimy chłopaków i razem wchodzimy na szczyt (no dobra, każdy w swoim czasie i tempie). Na górze pamiątkowa fotka (wkrótce) i powrót. Słońce jak na złość przez cały dzień przypieka nas z prawej strony. Palą nas ręce, uszy i kark (nie wspominając o nosie). Nawet kefir tu nie pomoże. Na drugi dzień przyjdzie nam wylizywać rany po oparzeniach słonecznych. Ale i tak jest cudnie!
Szczęście jest w nas © Eresse
Panorama Nowego Sztyrbskiego Jeziora © Eresse
Panorama spod Skrajnego Soliska © Eresse
Z przyjaciółmi i trudy wędrówki smakują lepiej © Eresse
Aktywny wypoczynek © Eresse
Słowacki Giewont © Eresse
Tylko dziś jest twoje © Eresse
Kategoria Tatry
Świat jest wielką księgą
-
DST
18.00km
-
Teren
18.00km
-
Czas
09:43
-
VAVG
1.85km/h
-
Temperatura
26.0°C
-
HRmax
185( 93%)
-
HRavg
124( 62%)
-
Kalorie 3297kcal
-
Aktywność Wędrówka
- kto nie podróżuje, czyta tylko jedną stronę.
Św. Augustyn
A pogoda jest kobietą - nieprzewidywalną i na przekór. Synoptycy zapowiadają słońce, upały i burze. A ja mam ze sobą dwie pary krótkich spodenek i jedną cienką koszulkę. Zabrałam przecież trzy pary długich spodni, skarpety narciarskie i czapkę, bo my w górach nigdy nie mamy pogody.
Wstajemy zgodnie o 5:30. Jeszcze nie wierzymy, że może być ciepło i bezchmurnie. Ze snu budzi nas sielska piosnka Luxtorpedy. Początkowo słyszę WYMARSZWYMARSZ, więc jak debil zrywam się z wyra. Okazuje się, że śpiewają coś innego, więc już spokojnie, na głębokich wdechach dochodzę do siebie. Szykujemy szybkie śniadanie i jemy w locie, by jak najszybciej wyjść na szlak.
Podróż jest niedługa i ekscytująca. To nasz pierwszy dzień w górach! Jest moc, szaleństwo i pożar w nogach. Wyruszamy z parkingu Doliną Kieżmarską Białej Wody - jest lekki wznios, kamienie i korzenie. Dużo cienia, chłód kamieni i mchów. Cud, miód i orzeszki.
Jagnięcy Szczyt wyłania się zza innych bardzo późno. Choć jest charakterystycznym, mającym kształt piramidy szczytem zbudowanym z granitów, ja dostrzegam go dopiero, kiedy już na niego wejdę. Mam wątpliwości, która to górka, nawet gdy teraz patrzę na zdjęcia. Jacek, przydałbyś się Ty i Twoja busola!
Dolna część stoków Jagnięcego Szczytu była dawniej wypasana. Nazwa Jagnięce lub Hala Jagnięca odnosiła się pierwotnie właśnie do dolnych fragmentów Jagnięcej Grani i wiązała się z wypasem jagniąt. Pierwsze wejście odnotowano 9 sierpnia 1793 r. Ciekawe, czy taternicy wchodzili z bukłakami z kozich pęcherzy i skórzanymi plecakami? Sam szlak na szczyt wybudowano w latach 1911–1912.
Czy jest trudno? Odrobinkę. Na szlaku pojawia się sekcja łańcuchów, która niedoświadczonym może nieco podnieść poziom adrenaliny, a także rynna, którą trzeba zejść (lub wejść) zależnie od kierunku marszu, niemniej szlak jest przystępny i niebywale widokowy. Naprawdę warto!
Za przepiękne zdjęcia dziękuję Łukaszowi (Pixon) i Madzi (chickenowa)
Czuję, że żyję! © Pixon
Kieżmarskie Pleso © Pixon
Łomnica © Pixon
Nie, tam nie idziemy :) © Pixon
Towarzysz wędrówki © Pixon
Jagnięcy Szczyt © Pixon
Skałki i kamyczki © Pixon
Na wypasie © Pixon
A kuku! © Pixon
Kieżmarskie Pleso © Pixon
Kategoria Tatry