Eresse prowadzi tutaj blog rowerowy

I want to ride it where I like

2# Chłopaki nie płaczą. A dziewczyny?

  • DST 99.50km
  • Teren 15.00km
  • Czas 05:38
  • VAVG 17.66km/h
  • VMAX 43.07km/h
  • HRmax 165( 83%)
  • HRavg 126( 63%)
  • Kalorie 1280kcal
  • Sprzęt Skowyrna mewa
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 5 lipca 2014 | dodano: 09.07.2014
Uczestnicy

A dziewczynom czasem się zdarza.

Noc na zamkowym dziedzińcu upłynęła w ciszy. Obudziliśmy się jeszcze przed budzikiem i podjęliśmy decyzję, że im wcześniej wstaniemy, tym szybciej wyruszymy. Aż dziw brał, że nogi nie bolą i nie ma zakwasów po wczorajszym dystansie. 

Z namiotu roztaczał się upojny widok na Wisłę i ruiny. Tuż o świcie niebo miało doskonały, głęboki, błękitny odcień, tu i ówdzie rozpierzchały się kłęby chmur i smugi po spalinach samolotów. Ruiny nabrały ciepłego koloru wschodzącego słońca, a trwa była soczysta i zielona jak po deszczu. I komary spały! (małe sk*rwy*yny) 

Z ociąganiem jedliśmy śniadanie i pakowaliśmy manatki. Żal było odjeżdżać.






Mówiłam, że mięśnie nie bolą, taaa? Tylko co z tego, skoro mózg nie chce podawać informacji do nóg, by się ruszały. Myślałam, że tylko ja jestem mięczakiem i sobie nie radzę. Pixon zgrywał twardziela i wcale nie przyznał się, że też nie jest w nastroju. Teraz kiedy o tym pomyślę, czuję satysfakcję, że przetrwałam kryzys, który dopadł nie tylko mnie, ale też doświadczonego, wieloletniego kolarza :) 

Moje modlitwy zostały wysłuchane, Łukasz obmyślił dla nas najkrótszą drogę do Lidzbarka. Mimo to pierwsze kilometry podjazdu dały mi tak popalić, że byłam wypompowana już po 20 kilometrach. Myśl, że do domu mam jeszcze ponad 200 km wcale nie poprawiała mi nastroju. Miałam odparzone dupsko i skurcze pleców. Drętwiały mi ręce. Klęłam całą litanią przekleństw. Nawet lody nie poprawiły mi humoru, a energetyk nie dawał już takiej świeżości. Myślałam sobie, jakie to wszystko jest do dupy. Ludzie wsiadają w klimatyzowane combi, rozkładają nogi, włączają radyjko i mkną 140 km/h. A my jak debile jeździmy w skwarze po rozgrzanych drogach i palimy mięśnie. Ale wiecie co? Ja wiedziałam, że tak będzie. Że sobie pomarudzę, popłaczę, postękam. A jak wrócę do domu i odpocznę, będzie mnie rozpierała duma, radość, euforia i nigdy tego nie zapomnę. I będę chodzić jak paw i zaginać znajomnych. 500 km, sami wiecie.

Dajcie trumnę bo ja umrę
Dajcie trumnę bo ja umrę © Eresse





Dopiero gdzieś za Rypinem dotarła do mnie wiadomość, że jesteśmy już w połowie drogi. Co tam, nawet dalej! Czułam, że plaża, woda i spanie już blisko. Ożywiłam się i z rosnącą ekscytacją czekałam na znak informacyjny "LIDZBARK". Pixon nie byłby sobą, gdyby nie probował wyczaić jakiejś drogi zamiennej dla szos. I tak trafiliśmy na leśny dukt, który w normalnych warunkach byłby naprawdę urokliwy. Zacieniony szutrowo-piaszczysty szlak leśny. Bajka. Ale z sakwami i z Monią w trasie, cóż... momentami był katorgą. Kiedy wjechaliśmy do Lidzbarka i przyszło nam zrzucić zapocone buty, rozprostować kości i rozciągnąć mięśnie, myślałam, że popłaczę się ze szczęścia.


Jest ciężko
Jest ciężko © Eresse" />

Rozbiliśmy się nad brzegiem jeziora w pobliżu miejskiej plaży. Zapowiadało się sielsko i beztrosko. Ja zajęłam się babskimi obowiązkami i ugotowałam nam obiad - nieskromnie przyznam, że Łukasz chwalił. A Pixon w tym czasie rozbijał namiot. Wkrotce dołączyła do nas Magda, bez której i dla której nie byłoby tej wyprawy :) Pogawędziliśmy chwilę, wypiliśmy piwko i czekaliśmy na rozwój sytuacji. Kiedy zaczęło zmierzchać, na plażę zaczęły się schodzić typy spod ciemnej gwiazdy, a w pubie wystartowała cotygodniowa, wiejska dyskoteka. Trafiliśmy w samo epicentrum. W paszczę lwa. W jądro cyklonu. Czy jak kto woli na jakąś patologiczną łupanko-rąbankę. Prawie nie spaliśmy, nasłuchując, czy już idą na nas z nożami i czy kradną nasze rzeczy. A panu ze sklepu, który zachwalał okolicę jako bezpieczną i spokojną należy się karny k***s na czole. 

PS. Zaleta noclegu? Darmowy prysznic, do którego dostałam kluczyk od miłej pani z knajpy :))))
PS2. Jezioro w Lidzbarku i przylegające tereny zostały niedawno zagospodarowane i odnowione z funduszów Unii Europejskiej. Powstał piękny pomost, w parku rozciągają się schludne aleje, świecą latarnie i stoją drewniane rzeźby. Jest cudnie. Ale w tygodniu. W sobotnie wieczory trzymać się z daleka i nie przychodzić bez siekiery!






Kategoria Wyprawa z sakwami


komentarze
Eresse
| 07:18 piątek, 11 lipca 2014 | linkuj Piwko czeka w domu, a razem z piwkiem rodzina. I to jest piękne :)
Jak wróciliśmy po takim dystansie, mama płakała i niedowierzała, a tata wyglądał, jakby się wzniósł kilka centymetrów nad ziemię z dumy.
tenbashi
| 21:24 czwartek, 10 lipca 2014 | linkuj Zawsze mnie to zadziwia kiedy jestem już po jakimś grubym dystansie i jeszcze jadę. Zadaje sobie pytanie k... m.. po co mi to. Zamiast sobie usiąść piwka się napić, zrelaksować się to nie tylko rower i rower. Ale po powrocie do domu to tak jak napisałaś duma rozpiera!
Eresse
| 20:31 czwartek, 10 lipca 2014 | linkuj Autorem wszystkich zdjęć jest Pixon, gorąco polecam również jego wyprawę z tej relacji
mandraghora
| 16:45 czwartek, 10 lipca 2014 | linkuj Genialne foty i świetna traska. Sakwowozy górą! ;-)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa spotk
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]