Lipiec, 2018
Dystans całkowity: | 913.02 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 53:15 |
Średnia prędkość: | 16.04 km/h |
Maksymalna prędkość: | 46.73 km/h |
Liczba aktywności: | 20 |
Średnio na aktywność: | 45.65 km i 3h 07m |
Więcej statystyk |
#15 - Gdynia - Powrót do rzeczywistości
-
DST
26.70km
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ten kto wraca, jest zawsze kimś innym, niż ten który odszedł.
Szwecja - zupełnie nowy wymiar turystyki dla kogoś, kto żył w przeświadczeniu, że góry kończą się w Tatrach, najwięcej jezior można zobaczyć na Mazurach, a wybrzeże nad Morzem Bałtyckim to kilometry złocistej plaży. Pobyt na Bornholmie i w Szwecji otworzył mi oczy na nowe możliwości. Na podróże dostępne dla wszystkich - nie tylko dla tych, co mają wielkie kapitały lub spadki. Podróżować może każdy, kto tylko wystarczająco mocno chce i przewartościuje swoje potrzeby. Bo jeśli sam ze sobą umówisz się, że nie potrzebujesz drogiego zegarka i wymiany mebli w mieszkaniu co trzy lata, a pracujesz i masz stały dochód, w końcu odłożysz na wymarzoną podróż. Bo tak naprawdę tym, co nas ogranicza, jesteśmy my sami. Tegoczona wyprawa była dla mnie lekcją i przygodą, z której wróciłam bogatsza, choc wydałam zaoszczędzone pieniądze.
Co zabrałam ze sobą?
Spokój ducha, wyciszenie, szacunek do drugiego człowieka, cierpliwość, pokorę i zrozumienie.
Co mnie urzekło?
Ogromna swiadomość społeczna i poczucie wspólnoty. To, że Szwedzi myślą nie tylko o własnym zaspokajaniu potrzeb, ale troszczą sie o otoczenie. Ta troska przejawia się w ich podejściu do utrzymania czystości w miastach, w potrzebie przetwarzania i naprawania zużytych przedmiotów, w kulturze na drodze, w zwyczaju witania się z obcymi, w zaufaniu do innych.Czego żałuję?
Tego, że nie miałam odwagi na taką przygodę wcześniej.Co dalej?
Zjechaliśmy niemal 840 kilometrów w niespełna 14 dni. I zobaczyliśmy zaledwie wycinek tego, co mógł nam zaoferować ten piękny kraj. Z pewnością jeszcze tam wrócimy, by sprawdzić czy północ kraju jest tak piękna, jak mówią.Nad ranem © Eresse
Port w Gdyni © Eresse
Port w Gdyni © Eresse
Port w Gdyni © Eresse
W ostatniej chwili © Eresse
Tym płynęliśmy © Eresse
Coś musi się skończyć, by coś mogło się zacząć, zbieramy na kolejne wakacje © Eresse
Kategoria Szwecja z sakwami
#14 - Karlskrona - Gdynia - Nie czuję żalu, że już wracamy
-
DST
46.32km
-
Czas
03:38
-
VAVG
12.75km/h
-
VMAX
39.02km/h
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
A większą mi rozkoszą podróż niż przybycie!
Leopold Staff
Historia miasta
Karlskrona uzyskała prawa miejskie w 1680 roku. Pierwotnie w rękach Danii, przeszła pod szwedzkie panowanie na mocy pokoju w Roskilde, podpisanego za panowania Karola X Gustawa. Dla nas - Polaków - były to czasy potopu szwedzkiego. Król zmarł dwa lata po podpisaniu traktatu pokojowego, ale umacnianie nowo zdobytych terenów powierzył przed śmiercią swojemu synowi - Karolowi XI. Miasto otrzymało nazwę Karlskrona, co po szwedzku oznacza "koronę Karola". Do dziś pełni funkcję portu szwedzkiej marynarki wojennej.Mosty w Karlskronie © Eresse
Wielki Rynek
W centrum Karlskrony trzeba koniecznie zobaczyć Stortorget - jeden z największych rynków Skandynawii. Na środku stoi XIX-wieczny pomnik króla Karola XI, założyciela miasta. W tle widać kościół Fryderyka (Fredrikskyrkan). Ponoć to jedyny kościół luterański w Szwecji, który posiada tabernakulum. Luteranie, interpretując ściśle słowa Pisma, oddają szacunek Chrystusowi obecnemu pod postaciami eucharystycznymi wyłącznie do momentu przyjęcia komunii. Nie przechowują Eucharystii w tabernakulum. Wewnątrz kościoła warto zwrócić uwagę na ascetyczny wystrój. Protestanci uważają bowiem, że przesadne zdobienia czy rzeźby mogą rozpraszać wiernych podczas modlitwy.Fredrikskyrkan © Eresse
Za pomnikiem króla Karola XI znajduje się charakterystyczny budynek z kolumnadą oraz zegarem. Jest to dawny ratusz (Radhuset), w którym obecnie mieści się sąd.
Rynek © Eresse
Deptak w Karlskronie © Eresse
Deptak © Eresse
Nabrzeże Królewskie
Kierując się w stronę morza, docieramy do Nabrzeża Królewskiego, gdzie witano władców Szwecji, przybywających do miasta drogą morską. Dziś pozostałością reprezentacyjnej funkcji tego miejsca jest, poza nazwą, rezydencja gubernatora, w której urząd sprawuje wojewoda. Na nabrzeżu widzimy drogowskaz, pokazujący odległości do wybranych miejsc na świecie np. na Warszawę (560 km) i Gdynię (260 km). Stąd widać też archipelag karlskroński - szereg wysp okalających miasto.Rezydencja gubernatora © Eresse
Do Gdyni niedaleko © Eresse
Czyżby cysterna © Eresse
Marinmuseum
Idąc wzdłuż brzegu w kierunku północnym docieramy do mostu prowadzącego na wyspę Stumholmen, a za mostem wyłania się Muzeum Marynarki Wojennej (Marinmuseum). Muzeum mijamy i docieramy do miejskiego kąpieliska i plaży. Jadąc tutaj w upale marzyłam o kąpieli, ale tutaj wiało tak, że szybko porzuciłam ten pomysł. Wystarczyło mi w zupełności moczenie nóg powyżej kolan. Przy okazji napatrzyliśmy się na amatorskie skoki do wody z kilku i kilkunastu metrów w wykonaniu szwedzkiej młodzieży. Z jednej strony podziw i szacunek, z drugiej typowo polskie myślenie: głupota, brawura, ryzyko. Bo jak z takiej wysokości źle wpadnie do wody, to się połamie.Platforma do skoków. Odważysz się? © Eresse
Platformy do skoków © Eresse
Dzwonnica Admiralicji
Chcąc zwiedzić słynne forty Karlskrony, skierowaliśmy się do Rynku Admiralicji (Amiralitetstorget) oraz głównego wejścia na teren portu wojennego - Wartowni (Högvakten). Niestety okazało się, że teren jest zamknięty dla turystów. Pojechaliśmy więc z powrotem, w stronę parku, gdzie naszą uwagę przykuła dzwonnica Admiralicji z końca XVII w. Jak wyczytałam, przy projektowaniu wzorowano się na starożytnej latarni morskiej z Aleksandrii, a ponieważ nikt z architektów nie widział jej na własne oczy, korzystano z wizerunku przedstawianego na monetach. Budynek - czego nie widać na pierwszy rzut oka - jest drewniany, ale elewację specjalnie pomalowane na szaro i żółto, by z daleka sprawiał wrażenie budowli z kamienia. Pod dzwonnicą biegnie tunel kolejowy z 1887 r., którym transportowano budulec do stoczni.Tunel kolejowy © Eresse
Bardziej wkręconym polecam lekturę artykułu: Karlskrona - Szwecja w pigułce, w którym opisano szczegółowo wszystkie godne uwagi miejsca, ja skupiłam się tylko na tych, które szczególnie mnie zainteresowały i które udało mi się sfotografować.
Gdy zobaczyliśmy już wszystko, co było do zobaczenia i objechaliśmy wyspę kilka razy wzdłuż i wszerz, zrobiła się 12:00 i czuliśmy, że czas rozejrzeć się za miejscem na obiad. Aby dostać się na przeprawę promową, musieliśmy wyjechać z Karlskrony i skierować się do Lyckeby. Sama jestem zaskoczona obrotem sprawy, bo dotąd żyłam przekonaniem, że skoro bilety na prom kupuję na linii Gdynia - Karlskrona, to znaczy że właśnie tu, w Karlskronie, wysiądę na brzeg. A to bardziej jak lotnisko Warszawa Modlin - trzeba trochę dojechać.
Wyjeżdżamy z centrum na Karlskrona Bastuflotte. Na kąpielisku trafiają nam się ławki i miniaturowy domek dla dzieci z ławami i stolikiem. Idealnie! Tylko dzieciaki mają ubaw, gdy przechodzą obok i patrzą, jak garbimy się w środku.
Obiad u krasnali © Eresse
Zaczyna się koczowanie. Jest dopiero 15:00, my najedzeni, wykąpani kilka razy, opaleni, a do odprawy 4 godziny. Nie ma sensu jechać jeszcze na terminal, bo się na nim wynudzimy, a z drugiej strony jesteśmy zbyt zmęczeni, by robić kółka po okolicy. Siedzimy więc na karimacie pod drzewem, pilnujemy rowerów i czekamy. Czekamy. Czekamy. Jacek się niecierpliwi i idzie popływać, mnie udaje się godzinę zdrzemnąć. Jest 17:00 i nadal dużo czasu. Zdecydowanie zbyt szybko wyrobiliśmy się ze wszystkim.
W końcu, o 17:45 już tak zniecierpliwieni, że nas nosi, zbieramy się i żółwim tempem toczymy na terminal. Mamy do przejechania najwyżej 5 kilometrów, więc napawamy się jazdą, oglądamy widoczki (ale już naprawdę nie ma co), nie pedałujemy z górki, przystajemy na chwilę, by przepakować rzeczy - jeszcze nie wiemy, w jaki sposób będą przechowywane nasze rowery i sakwy, czy będziemy musieli wziąć bagaż ze sobą, czy zostawimy go przy rowerach. Wyciągamy więc najpotrzebniejsze rzeczy i pakujemy do wspólnego worka, który zabierzemy do kajuty.
Do domu
Wracamu do domu © Eresse
Gotowi do drogi © Eresse
Ostatecznie okazuje się, że rowery trafiają na wieszaki na przyczepce, która zostanie wprowadzona na prom, a my cały bagaż zabieramy ze sobą. Bardzo polecam skorzystać z wózka transportowego. Można go bez problemu wprowadzić do kajuty, a przynajmniej nie trzeba dźwigać i rzeczy nie walają się po podłodze.
Na promie ekscytuję się jak mała dziewczynka na nowym placu zabaw. Wszystko jest dla mnie inne, nowe, luksusowe. To jak pierwszy lot samolotem. Czuję się jak pasażer pierwszej klasy Titanica. Mamy kajutę, mamy prysznic z ciepłą wodą, możemy przespacerować się po sklepie z niespotykanymi u nas produktami, bez krygowania napić się kupionego w nim piwa i czuć się tak, jakby czas nie płynął. Wszyscy są w doskonałych humorach, wylegli z kajut, by pośmiać się i pobyć w swoim towarzystwie. Na promie panuje atmosfera jednego wielkiego wesela. Tego wieczoru pierwszy raz od dawna nie chcę iść zbyt wcześnie spać, by noc się tak szybko nie skończyła. Mam ochotę śmiać się i tańczyć. Niosą mnie endorfiny i wypite piwo.
Zasypiam - oszołomiona wszystkim, czego przez te dwa tygodnie doświadczyłam.
Żegnaj piękna Szwecjo © Eresse
Stenaline © Eresse
Żegnaj piękna Szwecjo © Eresse
Karlskrona. Niezdobyta twierdza © Eresse
Na pokładzie Stenaline © Eresse
Kajuta © Eresse
Kategoria Szwecja z sakwami
#13 - Järnavik - Trummenäs - Coraz bliżej domu
-
DST
68.17km
-
Czas
04:07
-
VAVG
16.56km/h
-
VMAX
42.67km/h
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Im więcej wiesz, tym więcej pozostaje do poznania i wciąż tego przybywa.
Francis Scott Fitzgerald
Coraz bliżej domu
Zaczyna nas dopadać przygnębienie, że ta niezwykła przygoda powoli się kończy. Wracamy, choć to nie koniec naszej podróży. Przed nami jeszcze perła wybrzeża, malowniczo położona na 33 wyspach, wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO, jedyna w swoim rodzaju - Karlskrona, stolica regionu Blekinge. Dziś jedynie ją zapowiadam, cały następny dzień będzie jej poświęcony.Teraz opuszczamy kemping i jedziemy równolegle do południowego wybrzeża. Droga nam się powtarza z wczorajszej wycieczki, dlatego pokonujemy ją szybko, bez konieczności spoglądania na mapę. Jedziemy jak po sznurku aż do Yxnaru (ale oni mają skomplikowane zestawienia głoskowe, nasze chrząszcze i trzciny dużo prostsze) niedaleko za Ronnebyhamn. Przy okazji Jacek wypatruje z daleka stary kamienny most, na którym koniecznie chce mieć zdjęcie, choć żeby się tam dostać, musi zjechać z drogi i przedrzeć się przez żwir :-)
Dawny most kamienny © Eresse
W okolicach Yxnaru zaczynają się schody, bo musimy wybierać drogi sąsiadujące z autostradą E22, a większość z nich biegnie do niej prostopadle albo nie ma z nich wylotu. Dziś, pisząc relację i przygotowując ślad trasy w Google Maps, nie jestem już pewna, jak wybrnęliśmy i z tej sytuacji. Na pewno nie uniknęliśmy kilku odcinków wzdłuż autostrady, na szczęście prowadziła tamtędy ścieżka rowerowa i nie musieliśmy się martwić o bezpieczeństwo, a jedynym dyskomfortem okazał się hałas.
W okolicach Nättraby, mniej więcej na 30 kilometrze zaczynamy się już rozglądać za obiadem. Robimy krótki postój na batoniki musli i pamiątkowe zdjęcie, i jedziemy dalej w stronę Lyckeby. Dziś musimy dotrzeć na kemping w Trummenas. Omijamy więc Karlskronę, by niepotrzebnie nie nakręcać dodatkowych kilometrów. W okolicach węzła dróg E22 i 28 trafia się McDonalds, więc zatrzymujemy się na bułę z kurczakiem i zimną coca-colę (marzenie przegrzanego wędrowca).
Pokrzepieni posiłkiem i cukrem wsiadamy na rowery i mkniemy z nową siłą na Trummenäs Camping. Na szczęście już niedaleko.
Droga rowerowa do Karlskrony z Ronneby © Eresse
Plaża w Trummenäs Camping © Eresse
W Trummenäs plaża nie jest tak imponująca jak w Järnavik - bardziej przypomina polski Bałtyk - jest piasek, jest muł, są ludzie i mętna woda. Nie siedzimy tu długo, odzwyczailiśmy się od tłoku i gwaru rozmów. Idziemy drogą poszukać swojego miejsca. Kawałek dalej za przystanią jest zejście do wody po skoszonej suchej trawie (auć!) i kamieniach, trzeba się też przedrzeć przez podwodny świat morszczynów, aż trafi się na czyste piaszczyste dno. Woda jest niezmącona, ciepła, a jej powierzchnię marszczą tylko nasze przegrzane słońcem ciała.
Wieczorem podziwiamy zachód słońca i próbujemy wypatrzyć na horyzoncie prom, którym jutro odpłyniemy do domu.
Prywatny basen © Eresse
Zachód słońca nad wyspami © Eresse
W oczekiwaniu na prom © Eresse
Kategoria Szwecja z sakwami
#12 - Järnavik - Ronneby - Järnavik - Chillout i piwo
-
DST
54.35km
-
Czas
03:10
-
VAVG
17.16km/h
-
VMAX
46.32km/h
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Droga to miejsce bardzo swoiste, jedyne w swoim rodzaju. Jest jakby odrębnym krajem, w którym nie rządzi żaden rząd, lecz jedno prawo naturalne. Najważniejszą cechą drogi jest swoboda.
Charles Frazier
Järnavik skradło nam serca
Więc postanowiliśmy zostać w nim dzień dłużej. Zaoszczędziliśmy dużo czasu podczas przejazdu przez Szwecję i wypracowaliśmy cały dzień rezerwy. W Karlskronie mieliśmy być w piątek na wieczornej odprawie promowej w Lyckeby, gdzie zostało nam 100 km do pokonania w 48 godzin. Teraz to nawet gdybyśmy mieli pchać rowery, nie było ryzyka, że nie zdążymy. Zrobiliśmy więc sobie małe wakacje. Miało być opalanie, chillout i piwo, i tylko krótka wycieczka do sklepu, a wyszło 50 km tam i z powrotem. Zostało więc tylko opalanie.Pojechaliśmy na lekko, ciesząc się jazdą bez sakw. Rower zrobił się nagle bardziej skrętny i na tyle lekki, że kładł się w zakręty. Wzdłuż wybrzeża na Saxemara i Ronnebyhamn powiódł nas doskonale utrzymany asfalt. Zjazdów było tyle co podjazdów, więc drogę urozmaicaliśmy sobie zróżnicowanym tempem. Reguła była prosta - jak się zjechało, to później trzeba było wjechać.
Port w Ronneby © Eresse
Uzdrowisko Ronneby
Ronneby jest niedużym miastem południowej Szwecji, położonym u ujścia rzeki Ronnebyån. W okresie średniowiecza znajdowało się pod panowaniem Danii i z niewielkiej osady rybackiej przekształciło się w ważny ośrodek handlowy i jeden z największych portów w tej części Morza Bałtyckiego. W XVI wieku, w czasie pierwszej wojny północnej szwedzcy najeźdźcy bestialsko zamordowali w Ronneby blisko trzy tysiące mieszkańców miasta, którzy schronili się w kościele. Dziś pozostałością tej masakry są ślady po uderzeniach toporów na jednych z drzwi kościoła. W XVIII wieku w Ronneby odkryto źródła wody mineralnej o dużej zawartości żelaza i miasto szybko zyskało miano jednego z najchętniej odwiedzanych uzdrowisk w całej Szwecji.Brunnsparken i kościół Krzyża Świętego
W centrum starego miasta na wzgórzu wznosi się okazały gotycki kościół Krzyża Świętego (Helga Korskyrken) z okresu XII wieku. Warto także przespacerować się po ogrodzie Szwecji, miejskim parku zdrojowym Brunnsparken.Dla mnie Ronneby było jak mała Wenecja. Z Ronnebyhamn wzdłuż rzeki Ronnebyån wiodła nas asfaltowa, świetnie utrzymana (jak każda w Szwecji zresztą) droga rowerowa. Mijaliśmy malutkie prywatne przystanie i przycumowane łódeczki, czasem ktoś przepłynął motorówką. Gałęzie drzew pochylały się nad lustrem wody, trzciny szemrały ciche melodie, ptactwo nawoływało się wśród traw. Cud przyrody i ingerencji człowieka.
Helga Korskyrken © Eresse
Ronneby Brunnspark © Eresse
Ronneby Brunnspark © Eresse
Aleja w Ronneby Brunnspark © Eresse
Typowa zabudowa Szwecji © Eresse
Samotne drzewo w kamieniu © Eresse
Platforma do skoków © Eresse
Kategoria Szwecja z sakwami
#11 - Hätteboda Vildmarkscamping - Järnavik - Zatoka piękna
-
DST
71.93km
-
Czas
04:04
-
VAVG
17.69km/h
-
VMAX
44.33km/h
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nie podróżuje się po to, by przyjechać, tylko żeby podróżować.
Johann Wolfgang von Goethe
Jak co dzień wstajemy o świcie i wyjeżdżamy z kempingu około godziny 8:00. Objeżdżamy ogromne jezioro meteorytowe - Mien - które powstało na skutek upadku małej planetoidy. W ziemi zrobiło się zagłębienie, które z czasem wypełniła woda. Jezioro ma prawie kolisty kształt i średnicę około 5,5 km. Gdzieniegdzie ponad powierzchnię - jak miniaturowe wyspy - wystają pojedyncze skały. Kierujemy się na południe, na Asarum, gdzie zjeżdżamy specjalnie, by zrobić zakupy. Następny sklep będzie dopiero w Bräkne-Hoby, a nam brakuje prowiantu i obiadu. O wodę od jakiegoś czasu nie musimy się martwić, ponieważ nauczyliśmy się uzupełniać butelki przy hydrantach, studniach lub na kempingach i wozić ze sobą zapas. Butelki po wodzenie mineralnej, które przyjechały z nami z Kołobrzegu, towarzyszą nam przez cały wyjazd.
Prawie jak w górach © Eresse
Pusta droga za jeziorem Mien © Eresse
W okolicach Hällaryd jestem już zmęczona, przegrzana i nie mam humoru. Chciałabym jak najszybciej znaleźć się na kempingu i wejść do wody. Wzdłuż drogi E22 czasem prowadzi nas ścieżka rowerowa, a czasem zwykła droga. Jedziemy mechanicznie, koło w koło, noga za nogą. W końcu robimy postój na Raststuga przy wjeździe na drogę szybkiego ruchu. Mam kryzys i muszę odpocząć.
Nawet nie pamiętam, gdzie tego dnia jedliśmy obiad.
Do Järnavik przyjeżdżamy około 17:00. Miasteczko jest położone w regionie Blekinge, nazywanym w przewodnikach ogrodami Szwecji. Wybrzeże jest szarpane, na całej linii znajdują się setki niewielkich i wciętych w ląd zatoczek. Gdy zejdzie się na brzeg, ma się wrażenie, że to jezioro, a nie morze. Nie ma tu otwartej przestrzeni i dalekiego horyzontu jak nad polskim morzem. Gdzie okiem sięgnąć, widać przeciwległy brzeg lub wysepki. Tworzy to jedyny w swoim rodzaju, niezwykły klimat.
Szwedzki Bałtyk © Eresse
Griswold na wakacjach © Eresse
Järnavik w Blekinge to zdecydowanie jedno z piękniejszych miejsc południowego wybrzeża. Brzeg jest skalisty, porośnięty sosnami i świerkami, a zachód słońca można podziwiać z wysoka, gdy tylko uda się wspiąć na skały. Woda jest ciepła, czysta, na dnie widać trawę morską i morszczyn. Z pomostu można wskoczyć od razu na głębokość co najmniej czterech metrów, więc nie ma obaw, że dotknie się czegoś nieprzyjemnego na dnie. Jest urokliwie i romantycznie.
Morszczyn © Eresse
I ja się w końcu przełamuję, decydując się na skok do wody. Gdy zamyka się nade mną powierzchnia wody, przez ułamek sekundy mam wrażenie, że wpadłam tak głęboko, że zaraz uderzę o dno stopami i nigdy nie wypłynę. Ale to trwa tylko chwilę. Niesamowite uczucie.
Chyba zostaniemy tu trochę dłużej.
Plaża w Järnavik, Blekinge © Eresse
Pięknie jest © Eresse
Tak kończy się dobry dzień © Eresse
Kategoria Szwecja z sakwami
#10 - Sirkon - Hätteboda Vildmarkscamping - Prysznic z baniaka
-
DST
53.89km
-
Czas
03:32
-
VAVG
15.25km/h
-
VMAX
46.73km/h
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Chodzi o to, aby wyruszyć. Później przygoda sama cię niesie.
Tutaj prysznic jest za darmo
Dziś musimy odpocząć. Bardzo się pilnujemy, żeby na liczniku nie wyszło nam znów ponad 70 km. Często sprawdzamy trasę i dyskutujemy, czy jezioro lepiej objechać od wschodniej, czy od zachodniej strony.Wielkie jezioro Åsnen © Eresse
Tradycyjne szwedzkie domy © Eresse
Koniecznie musimy zahaczyć o Tingsryd, bo tylko tam jest dostępny lepiej zaopatrzony sklep typu Ica czy Netto. No i rzeczywiście aż do Tingsryd idzie nam całkiem nieźle, trochę postraszyły nas ciemne deszczowe chmury, z których 10 minut mżyło, ale przeczekaliśmy pod drzewem. Schody zaczęły się po wyjeździe z miasta, w okolicach Ulvsryd. Nie pomogła ani mapa, ani nawigacja. W pewnym momencie droga rozeszła się w trzech kierunkach. W lewo, w prawo i bardziej w prawo. Popatrzyliśmy, pomyśleliśmy, porównaliśmy z tym, co pokazało nam Google Maps i jak myślicie, którą drogę wybraliśmy? Pewnie, że tę bez szlabanu.
Droga na Hätteboda Vildmarkscamping © Eresse
Druga droga na Hätteboda Vildmarkscamping © Eresse
Jechało się przyjemnie, przez las, po nieco luźnym szutrze. Miejscami trochę stromo, ale wiedzieliśmy, że kemping już blisko. Na rozwidleniu nawigacja pokazywała 3,8 km. Rzut beretem. Nagle skończył się las, wyjechaliśmy na czyjąś łąkę, minęliśmy gospodarstwo i dojechaliśmy do kolejnego rozwidlenia. Wyciągnęliśmy więc telefon, żeby sprawdzić, co i jak. I wtedy się okazało, że drogi, którą pojechaliśmy, w ogóle nie ma na mapie, a na kemping nagle zrobiło się 7,5 km. Zdębieliśmy.
Ani myślałam przedzierać się tą drogą z powrotem. Pojechaliśmy więc do przodu, w stronę Ulvsryd, zrobiliśmy pętlę i wróciliśmy na nasze pierwsze rozwidlenie. Nadal nie przyszło nam do głowy, by sprawdzić drogę za szlabanem, więc skręciliśmy w drogę "bardziej w prawo". Niestety po 200 metrach nawigacja pokazuje, że oddalamy się od kempingu. No i rozterka. Jechać? Nie jechać? Na szlabanie jak byk stoi: "Droga prywatna, wstęp wzbroniony". Ale jak byśmy chcieli ją objechać, musielibyśmy nadłożyć co najmniej 20 km przez Urshult. Raz się żyje, może nas nikt nie zastrzeli. Ominęliśmy szlaban i pojechaliśmy szybko, mając już pewność, że dojedziemy nią na kemping.
Tak nasza trasa miała wyglądań na mapie
A mniej więcej tak wyglądała w rzeczywistości :-)
Na szczęście na miejscu była też chwila na relaks. Tak spędzają wakacje Janusz z Grażyną. Reklamówka z Lidla - jest!. Alkohol - jest! Dmuchany materac - jest!
Dotarliśmy wreszcie © Eresse
Janusz na wakacjach © Eresse
Övre Arasjön © Eresse
Woda? - Tak, tylko napompuj zbiornik
Na kempingu zupełnie inny świat. Widać, że interes prowadzi dwoje hippisów, zakręconych na punkcie przyrody. Kemping powstał w głębi lasu, w miejscu całkiem odciętym od cywilizacji, gdzie własnoręcznie trzeba było wykopać studnie i wychodki, poprowadzić instalację wodną i zorganizować kuchnię. Jadąc tu nie do końca miałam świadomość, jakie warunki zastanę. Jechałam z nastawieniem - o jak super, wreszcie umyję włosy w ciepłej wodzie. Specjalnie jeszcze zapytałam o prysznic w recepcji i zostałam uspokojona: "U nas prysznic jest za darmo". Bosko, żyć nie umierać. W sumie to nawet mnie rozbawiło, jak go zobaczyłam.Ekoprysznic w Hätteboda Vildmarkscamping © Eresse
Kuchnia polowa w Hätteboda Vildmarkscamping © Eresse
Śniadamy © Eresse
Kategoria Szwecja z sakwami
#9 - Åby - Växjö - Sirkon
-
DST
74.93km
-
Czas
04:52
-
VAVG
15.40km/h
-
VMAX
41.51km/h
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Podróże są jak ożywcza kąpiel dla umysłu.
Mówią, że Växjö, to jedno z najpiękniejszych miast Szwecji i najbardziej zielone miasto Europy. Na pewno nie można mu odmówić uroku, gdy zjedzie się nad jezioro i ruszy na spacer wzdłuż brzegu, przez pięknie utrzymany park Linnéparken. Ale czy samo centrum skradło mi serce? No gacie na ziemię nie spadły z wrażenia.
Co naprawdę warto tutaj zobaczyć? Katedrę, muzeum szkła, zamek Teleborg i Muzeum Emigracji. I z przyjemnością pokręcić się ścieżkami rowerowymi po mieście. Szwedzkie ścieżki są doskonale przystosowane do potrzeb rowerzystów - wyraźnie oznakowane, nie pozostawiają domysłu, jak włączyć się do ruchu, jeśli nagle zamiast ścieżki pojawia się asfalt i wjazd na ruchliwą ulicę.
Zastanawiam się, czy już zdążyliście zauważyć, że przy wszystkich drogach, którymi jechaliśmy, nie ma reklam i billboardów. Nie wiem, czy to wpływ przepisów o zakazie reklam w przestrzeni publicznej czy dbałość o zachowanie naturalnego wyglądu, ale chcę to mieć u nas.
Katedra w Växjö © Eresse
Ścieżki rowerowe w Växjö © Eresse
Nietypowa architektura © Eresse
Dzikie gęsi w parku © Eresse
Wyspy z kamieni
Nie tylko w Smalandii, po której od paru dni się przemieszczamy, ale w ogóle w całej Szwecji na przestrzeni wielu kilometrów rozciągają się lasy (wyobraźcie sobie, że zajmują 70% powierzchni całego kraju), pagórki i pofałdowane pola z małymi i dużymi gospodarstwami. Mijaliśmy stodoły niemal tak wielkie jak nasze bloki i wielohektarowe pola, które nie uległy rozparcelowaniu na kilku gospodarzy, gdzie każdy z nich co innego uprawiał i w inną stronę żął zboże. Jedynym, co rozdzielało pola i łąki, były kamienne murki lub wyspy z kamieni, usypane przez człowieka, gdy podczas oczyszczania ziemi pod uprawę wydobył głazy, chcąc wyrównać teren. A jak jakiś kamień był na tyle ciężki albo zbyt głęboko tkwił w ziemi, by go przesunąć, po prostu zostawał na swoim miejscu, a wokół niego zwożono pozostałe i usypywano stertę.W polu © Eresse
Åsnen
Tego dnia docieramy na Mjölknabbens Camping. Między jeziorem Asnen prowadzi nas groblą wspaniała, wąska asfaltowa droga. Namiot rozbijamy na jedną noc, więc nie ma problemu z rozlokowaniem nas, ale daje się odczuć, że gdybyśmy chcieli zatrzymać się na dłużej, gospodarz by nam odmówił. Kampera odesłał, tłumacząc się brakiem wolnych miejsc. I rzeczywiście między przyczepami jest bardzo ciasno. Zawsze trzeba brać pod uwagę, że jak nie wpuszczą na kemping, trzeba poszukać na dziko.Kolację jemy przy drewnianej ławie, idziemy spać punkt 22:00, zanim jeszcze na dobre się ściemni.
W drodze nad jezioro Sirkon © Eresse
Dobranoc © Eresse
Kategoria Szwecja z sakwami
#8 - Värnamo - Åby - Zapomniane drogi
-
DST
78.63km
-
Czas
04:41
-
VAVG
16.79km/h
-
VMAX
44.76km/h
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kiedy ostatni raz robiłeś coś po raz pierwszy?
Lagom czyli umiar
Życie w zgodzie z naturą, unikanie skrajności, docenianie tego, co się ma, umiarkowanie i rezygnacja z wyścigu szczurów to kwintesencja szwedzkiej sztuki życia. To definicja szczęścia i równowagi. Bo oni zawsze zdążą i nie będą spóźnieni. Czy to na drodze, kiedy cierpliwie czekają, żeby nas wyprzedzić, czy na deptaku w mieście, kiedy spacerują lub piją kawę.Podobno nastolatkom w Szwecji lepiej idzie angielski niż szwedzki
Tym, co zaskakuje, jest nie tylko niezwykła kultura na drodze, ale także obycie z językiem angielskim, pozwalające na swobodne porozumiewanie się nawet ze starszym pokoleniem. Szwedzi mają w głowie wbudowany taki specjalny przełącznik. Jak tylko usłyszą, że nie mówisz po szwedzku, natychmiast przełączają się na inne fale i zaczynają mówić po angielsku. Na tyle komunikatywnie, że idzie dogadać się o wszystko i jeszcze podowcipkować. My mieliśmy zdecydowanie większą barierę językową, niż oni. Ale jak to mówią, podróże kształcą i im więcej się gada, tym łatwiej to przychodzi.Uwaga, koty!
To nie żart, takie znaki ostrzegawcze można spotkać przy drogach w niektórych miasteczkach i wsiach. Znaki mają nas ostrzec, że na drogę może wbiec futrzak. Jak się później dowiedziałam, to lokalna inicjatywa i znaki są stawiane przez samych zainteresowanych. Bardzo częste są też ostrzeżenia przed wychodzącymi na drogę małymi dziećmi - na podjazdach lub przy ogrodzeniu stawia się dziecięce rowerki, by kierowca zwolnił, mijając gospodarstwo.Prohibicja i państwowe sklepy monopolowe
To nie koniec różnic, które fascynują. Tutaj nie ma monopoli na każdym rogu. Wysokoprocentowy alkohol można kupić tylko w państwowych sklepach "Systembolaget", na które natrafialiśmy tylko w dużych miastach (1-2 sklepy na całe miasto). W Lidlu czy w Netto można co najwyżej kupić piwo do 3%. Picie alkoholu w Szwecji wzbudza kontrowersje. Niby nie wypada, ale pije się chętnie - w knajpach, w domach ze znajomymi albo przed kamperem. Nikt tu nie spija wódy pod sklepem albo na ławce w parku. Kiedy na wieczór kupiliśmy sobie po puszce cydru (no, może kilka więcej) i poszliśmy na degustację nad jezioro, czuliśmy się jak niepełnoletni, którzy chowają się przed rodzicami i zakłopotani, gdy mijali nas przechodnie.Trafiłam do owocowego raju © Eresse
W królestwie cydru
Wspominałam o sieci sklepów monopolowych, które na tle innych wyróżniają się żółtym napisem „Systembolaget” na zielonym tle. Sieć jest własnością państwa, które ma wyłączne prawo do sprzedaży produktów zawierających więcej niż 3,5 proc. alkoholu. Sklepy są czynne krótko, absolutnie nie całodobowo jak u nas. Od poniedziałku do piątku można w nich zrobić zakupy między 10:00 a 18:00 (czasem 19:00), w soboty w godzinach 10:00-14:00 a w niedzielę wcale. Dlatego gdy tylko trafiał nam się otwarty sklep, korzystaliśmy z tego skwapliwie.Na uwagę zasługują różnej maści cydry, aromatyzowane owocami. Moje serce podbiła marka "briska". Cydr był słodki, pachniał naturalnymi aromatami i smakował jak dojrzałe owoce. Pycha!
Recykling - złoto dla bogatych
Zbieranie puszek nie musi być domeną żuli. Pokażę Wam, jak w Szwecji pachną pieniądze.Tak pachną pieniądze © Eresse
Żyła złota © Eresse
Recykling © Eresse
Każda puszka aluminiowa z napojem nieimportowanym, lecz pochodzącym ze Szwecji, jest warta jedną koronę (dla przypomnienia 1 SEK = 0,42 ZŁ). Nie muszę więc mówić, ile można nazbierać, powiem tylko, że reklamówka z Lidla pomieści około 20 puszek. Puszki można oddać w specjalnych punktach przy sklepach sieciowych: Netto, ICA, Lidl, Coop. Przy okazji warto w nich zrobić zakupy, bo - to ważne - zwrot pieniędzy jest możliwy tylko w sklepie, w którym oddało się puszki. Automat drukuje specjalny paragon, który okazujemy przy kasie i określona kwota zostaje odliczona od naszego rachunku za zakupy, a jeśli nie robimy zakupów, to pieniądze dostaniemy do ręki.
Puszki zbieraliśmy po drodze. Całkiem niezła zabawa. Jedziesz sobie spokojnie drogą, a tu nagle puszka błyszczy w rowie. No to hop, do worka. Z czasem nie widzi się nic innego, tylko puszki. Trochę jak przy zbieraniu grzybów - można się wkręcić.
Nordländer Kanotcenter
Na nocleg wybraliśmy sobie najbliższy możliwy kemping, a i tak wyszło nam prawie 80 km jazdy w upale przez Bor - Gällaryd - Amhult - Moheda - Åby. Najważniejsze było jednak to, że siły dopisywały i choć każdy kilometr rodził się w bólach, parliśmy niestrudzenie naprzód.Na kempingu podobny scenariusz jak w Vittaryd. Rozbijasz się, gdzie chcesz, a płacisz wieczorem lub rano, gdy akurat złapiesz gospodarzy.
Ambona © Eresse
W drodze do Åby © Eresse
Gdzieś w drodze do Mohedy © Eresse
Nadm jeziorem Helgasjön © Eresse
W ciszy © Eresse
Helgasjön © Eresse
Kategoria Szwecja z sakwami
#7 - Store Mosse national park - Värnamo - Dom w sercu lasu
-
DST
53.12km
-
Czas
03:14
-
VAVG
16.43km/h
-
VMAX
43.07km/h
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przygoda warta jest każdego trudu
- Arystoteles
Łosiu, hop hop!
Nie ma łosi. Chyba im za gorąco i całe dnie przesiadują w jeziorze. Nawet na drogę nie wyszedł nam żaden, choć ostrzegali. Wyjechaliśmy szutrem z Kittlakul do drogi nr 151. Na rondzie odbiliśmy w lewo, w drogę nr 152. Przy okazji natknęliśmy się na pewną ciekawostkę - High Chaparral w Kulltorp - czyli park rozrywki rodem z westernu. Rzeczywiście można się w nim poczuć jak na Dzikim Zachodzie i trzeba mieć na pewno cały dzień, by wszystko obejrzeć. Bo to taka rekonstrukcja miasteczka z okresu XIX wieku z kowbojami, bandytami, osadnikami i szeryfem. Świetna rozrywka dla małych dzieci. Dorośli mogli się tam czuć trochę dziwnie.Uwaga łosie © Eresse
Wszędzie pusto © Eresse
Niedaleko za High Chaparral drogowskaz wskazał nam wjazd do parku, do Lövö, w którym natrafiliśmy na tradycyjny szwedzki domek. Jeśli marzyliście kiedyś o tym, by zamieszkać w chatce w głębi lasu, możecie wynająć raststuga w Parku Narodowym Store Mosse. Wystarczy zarezerwować, zapłacić i na miejscu odebrać klucz do domu z sejfu. Nikt tam na stałe nie wizytuje i nie pilnuje ciszy nocnej.
Stuga © Eresse
Ale - cisza nocna to rzecz święta. Mogliśmy się o tym przekonać każdego wieczoru, gdy tylko nocowaliśmy na kempingu. Zarówno na Bornholmie, jak i w Szwecji, popularne było przesiadywanie przy stoliczkach pod daszkiem swoich kamperów. Z lampką wina w ręku goście toczyli dysputy, śmiali się i obserwowali życie na kempingu. Ale gdy tylko zbliżała się godzina 22:00, nagle wszystko cichło, dzieci wracały z placów zabaw, kończyły się śmiechy i krzyki. Nastawała pełna szacunku dla innych cisza. Bardzo sobie życzę takiej kultury na polskich polach namiotowych i kempingach.
Rowery postawiliśmy pod ścianą domu, spięliśmy na wszelki wypadek łańcuchem, pozostawiając sakwy i poszliśmy na krótką pętlę po bagnach.
Droga do Lövö © Eresse
Szlak w okolicach Lövö © Eresse
Tutaj właśnie spacerujemy po wydmach, które powstały po wyschnięciu jeziora. Jest gorąco i słonecznie, sosny pachną żywicą, wyschnięta ściółka szeleści pod butami. Krzaczki jagód są tak suche i brązowe, jakby zbliżała się jesień. W pewnym miejscu zaskakuje nas niewielkie skupisko maliny nordyckiej i żurawiny. Żurawina jest jeszcze zielona, ale malina już dojrzała i nie możemy się powstrzymać przed spróbowaniem jej.
Kładki nad bagnem © Eresse
Malina moroszka © Eresse
W Skandynawii przetwory z maliny moroszki nazywanej „hjortron” są narodowym przysmakiem. Sam owoc smakuje jak powidła z jabłek. A dżem to coś pomiędzy brzoskwinią (smak) a mailną (struktura).
Wracamy do rowerów. Stoją tak, jak je pozostawiliśmy. Zbieramy pranie, które suszyło się na stoliku pod naszą nieobecność i jedziemy dalej. Pierwotnie planowaliśmy pojechać granicą parku - jest specjalnie wyznaczony szlak na Andersberg. Niestety tak rzadko uczęszczany, że nie ma szans przedrzeć się przez niego rowerem z sakwami. Wracamy zatem do drogi asfaltowej, którą docieramy wkrótce do Nästasjön Badplats. Tutaj robimy sobie przerwę obiadową, gotujemy gulasz z puszki i zalewamy kuskus wrzątkiem. W sumie wychodzi z tego całkiem smaczna zupa gulaszowa.
Po jedzeniu jest czas na pływanie. Cudownie zanurzyć rozgrzane upałem i wysiłkiem ciało w chłodnej wodzie. Do Värnamo zostało nam może 10 km, więc nie żałujemy sobie kąpieli. Zresztą śpimy na kempingu, więc nie ma się o co martwić - zdążymy się rozbić i zrobić zakupy.
Nästasjön Badplats © Eresse
Cudowne orzeźwienie © Eresse
Na bombę © Eresse
Orzeźwiająco © Eresse
Kategoria Szwecja z sakwami
#6 - Vittaryd - Store Mosse national park - Szukając łosi
-
DST
60.50km
-
Czas
03:55
-
VAVG
15.45km/h
-
VMAX
29.84km/h
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Podróżujemy nie po to, by uciec przed życiem, ale by życie nam nie uciekło.
Kawa w Värnamo. Nigdy nie była tak smaczna jak dziś
Chcąc uczcić poprzedni wieczór, skusiliśmy się na kawę i tradycyjne szwedzkie bułeczki cynamonowe. Pewnie, że były drogie. Ale smaczne, jak nigdy w życiu. Przez chwilę mogliśmy się też poczuć jak cywilizowani ludzie, którzy gdy chcą, mogą pozwolić sobie na odrobinę luksusu, a nie tylko cały dzień zasuwać w pocie czoła.Świeżo upieczeni © Eresse
Wyborne chai latte i kanelbullar w Varnamo © Eresse
Dziś chcieliśmy zobaczyć łosia
Pojechaliśmy na bagna. Nie było ani łosia, ani bagien. Store Mosse nationalpark to park położony w gminie Gnosjö, Värnamo i Vaggeryd, w regionie Jönköping. Nazwa parku w języku szwedzkim znaczy dosłownie "duże bagno", a teren podmokły obejmuje blisko sto kilometrów kwadratowych. Obszar Store Mosse w przeszłości był zajęty przez jezioro Fornbolmen. Kiedy jezioro zaczęło wysychać, odsłoniły się piaski pokrywające dno. Wiatry wiejące w tym czasie przenosiły niezwiązany roślinnością piasek tworząc wydmy. Kiedy poziom wód gruntowych podniósł się, tereny niżej położone uległy zabagnieniu a wydmy porosły roślinnością, tworząc swoiste "wyspy wśród bagien". W Svanö i Lövö wybudowano raststugi, czyli miejsca, w których można spać, a tam, gdzie woda nie wyschła, wykopano studnie.My zdecydowaliśmy się na spacer w okolicy Lövö i Svartgolen. Tylko tam tak naprawdę mieliśmy szansę przedostać się z rowerami objuczonymi w sakwy. Na szlaku mieliśmy do pokonania wąskie kładki, mostki i kilka stromych podejść. W okolicy jeziora Svartgolen kładka była tak zmurszała, że rowery zostawiliśmy pod drzewem i poszliśmy dalej pieszo. W całym parku panowała taka susza, że bagna wyschły, odsłaniając spękaną ziemię i zasuszone mchy.
Przez cały czas uporczywie wypatrywaliśmy łosia. Byliśmy na tym tak skupieni, że nawet nie zorientowaliśmy się, gdy Jacek zgubił suszącą się na sakwie koszulkę.
Szlak Rockne w Parku Narodowym Store Mosse © Eresse
Nad jeziorem Svartgolen © Eresse
Jezioro w samym sercu Store Mosse © Eresse
Bagna w Store Mosse © Eresse
Latem dzień w Szwecji jest dłuższy niż w Polsce. W lipcu ciemno robi się dopiero koło 23.00. To trochę zdradliwe, bo siedzi się miło wieczorem, czas płynie, po czym nagle człowiek patrzy na zegarek i orientuje się, że już dawno powinien spać.
W Parku Narodowym Store Mosse rozbiliśmy namiot na wyznaczonym do biwakowania miejscu tzw. rastplats. Dokładna mapka ujęć wody i miejsc odpoczynku znajduje się na oficjalnej stronie parku. Ta na zdjęciu to Kittlakul. Półtora kilometra od tego miejsca jest hydrant z wodą pitną, a jakieś 500 metrów bliżej wychodek. I żadnych sąsiadów. Był też orzeźwiający prysznic w zimnej wodzie, po którą Jacek specjalnie pojechał 3 kilometry tam i z powrotem.
Następnego dnia planowaliśmy pokręcić się jeszcze trochę po parku i zjechać z powrotem do Värnamo na kemping.
Bezpłatny nocleg w Kittlakull © Eresse
Bezpłatny prysznic w Kittlakull © Eresse
Kategoria Szwecja z sakwami