Eresse prowadzi tutaj blog rowerowy

I want to ride it where I like

Wpisy archiwalne w kategorii

Projekt: chillout!

Dystans całkowity:3033.28 km (w terenie 916.42 km; 30.21%)
Czas w ruchu:162:34
Średnia prędkość:17.86 km/h
Maksymalna prędkość:53.87 km/h
Suma podjazdów:923 m
Maks. tętno maksymalne:190 (95 %)
Maks. tętno średnie:145 (73 %)
Suma kalorii:15069 kcal
Liczba aktywności:69
Średnio na aktywność:43.96 km i 2h 37m
Więcej statystyk

Najwięcej wypadków zdarza się w domu. Monika radzi, nie siedź w domu

  • DST 26.96km
  • Teren 26.96km
  • Czas 01:42
  • VAVG 15.86km/h
  • VMAX 38.05km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Sprzęt Róża pustyni - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 21 października 2012 | dodano: 29.10.2012

Na rowerze nie byłam już tak dawno, że zapomniałam, jak zmienia się przerzutki. Serio. Na jednym z singli pogubiłam biegi i ostatecznie wrzuciłam blat. Dobrze, że nie zerwałam łańcucha :)

Na krótki objazd po Łagiewnikach stawiła się stała ekipa (Pixon, Magda). Przybyło też kilka nowych osób (Robert, Łukasz, niezapomniany Harry i Paweł).

Fulle, szosy, mountainbajki - ktoś jeszcze? © Eresse


Aura polskiej, złotej jesieni była tak kusząca, że nic nie mogło zepsuć nam humorów. Ani ludzie kłębiący się na ścieżkach, ani wszechobecne dziatki, ani Pixon na szosie pędzący po korzeniach i leśnych muldach.
Dobra szosa nie jest zła © Eresse


Choć panowie przyjechali na fullach ważących tyle co czołg, utrzymywaliśmy niezłe tempo. Nie wiem skąd tak niska średnia - ktoś chyba majstrował przy moim przednim kole ;)

Nie ominęła nas oczywiście sesja zdjęciowa
nasza wierna Pani Fotograf © Eresse

fot. Magda vel Chickenowa © Eresse


i kilka niebezpiecznych momentów.
Uaaa! © Eresse


Pixon ostatnio bardzo poważnie przymierza się do fulla. Może nowa karbonowa rama pójdzie w zapomnienie, a w garażu zaparkuje jakiś cięższy sprzęt? Tylko taki za co najmniej 15 kawałków, bo na tańszych to plebs jeździ. Nie wspomnę nawet o moim dinozaurze, który nadaje się już tylko dla kloszardów.
Pędź, rumaku, jak burza! © Eresse


Kiedy chłopaki skakały na uskokach i hopach, ja wyrabiałam kondycję na podjeździe i udawałam, że wcale się nie zmęczyłam :)
Taki tam zjazd na jagodach © Eresse

Nigdy tak nie umiałam :) © Eresse

Krzyk 3 © Eresse

Hopy i uskoki © Eresse

Rowerowy spider man © Eresse

Wszyscy w kaskach i zbrojach, a Łukasz na żywca © Eresse

Harry też się starał. Nie dało się ukryć © Eresse


Za zdjęcia dziękuję Magdzie i Robertowi.


Kategoria Projekt: chillout!

Jeszcze więcej szalonego człowieka

  • DST 39.88km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:17
  • VAVG 17.47km/h
  • VMAX 41.13km/h
  • Sprzęt Róża pustyni - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 29 września 2012 | dodano: 30.09.2012

Zdjęć było więcej niż samej jazdy, mimo to znalazł się też czas na wygłupy i trochę śmiechu. W Strykowie można się nie tylko wykąpać, ale też świetnie zabawić na pobliskim placu przetrwania (wiek 3-12 lat).

Pixon usilnie próbował nam wmówić, że cesarka leży tuż za rogiem, a wiatr wieje w plecy. Na głodniaka wykręciliśmy prawie 40 km.

Pixon © Eresse


Styl, flow, oryginalność © Eresse


Groszki-psychoszki © Eresse


Czekam na księcia. Zagubił się gdzieś po drodze © Eresse


Każdy może mieć piękne dzieciństwo © Eresse


Titanic nie zatonął © Eresse


Nie mieli instrukcji obsługi © Eresse


Robisz to źle © Eresse


Rodzinnie :) © Eresse


Oh so special! © Eresse


Jak już pozostajemy w rekreacyjnym powakacyjnym klimacie:


Kategoria Projekt: chillout!

Tour de igloo

  • DST 61.70km
  • Teren 55.00km
  • Czas 03:23
  • VAVG 18.24km/h
  • VMAX 50.25km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt Róża pustyni - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 15 września 2012 | dodano: 16.09.2012

Pobudki o świcie nie należą do moich ulubionych, więc pospałam sobie do 8. Wstać i tak było ciężko, ale jak mus, to mus. Ponieważ ściśle zaplanowany przez Pixona terminarz wymagał punktualności od wszystkich ogniw, gnaliśmy na zbiórkę jak dzikie świnie. O 8:30 wyjechaliśmy z domu, o 8:40 mieliśmy zgarnąć Szalika i Krzyśka na rozdrożu przy Wstążkach, o 8:45 czekał na nas na mostku w Arturówku Marcin, a o 9:30 umówieni byliśmy z Magdą. Na szczęście wszyscy dopisali i niezawodne perpetuum mobile dotarło na Kalonkę.

W oczekiwaniu na Magdę zajrzeliśmy do sklepu dla ubogich - zawsze tanio, zawsze smacznie. Jedni kupili w Biedronce banany i colę (czyt. ja), inni parówki z 93% zawartością mięsa z szynki i bułki z podpieczonym serem. Dla każdego znalazło się coś przyjemnego.

Tour de Kalonka 2012 © Eresse


W Kalonce, jak to na spędzie rowerzystów-maniaków i rowerzystów niedzielnych, przywitaliśmy się z kim się dało i ustaliliśmy przynależność do grupy. Ponieważ hardkory na łatwiznę nie idą, wybraliśmy szlak czarny (27 km) i doczepiliśmy się "na dziko". W tym roku trasa przebiegała nieco inaczej niż w ubiegłym. Pojechaliśmy m.in. przez Byszewy i Boginię, więcej miejsc nie pamiętam.

Byszewy © Eresse


Cudeńka <3 © Eresse


Pogoda iście sztormowa, trzeba było mocno trzymać kierownicę, by nie wypaść z trasy. Nie wiem nawet kiedy wykręciłam prędkość 50 km/h !!! Może to było jeszcze przed Kalonką?

Jak zwykle nie obyło się bez przygód. Najpierw złamana sztyca w Jamborku, teraz zerwany łańcuch na Kalonce. Kto mistrzem się rodzi, ten mistrzem umrze :D

Gdzieś tam po lewej Szalik próbuje naprawić rower ^^ © Eresse


Istnieją jeszcze bezkresne przestrzenie © Eresse


Ja do brata z sercem, a brat nie przyznaje się do tej ładniejszej części rodziny ;)

Ja do niego z sercem, a on do mnie z widelcem © Eresse


fot. Magda Wójcik :) © Eresse


Wygląda na to, że brata ciągnie do brata. Ech...

Jak brat z bratem © Eresse


Choć trasa nie była długa, utrzymaliśmy tempo i zwyciężyliśmy zmagania z wiatrem. Kilka spalonych kalorii dało się we znaki. A podobno głodny rowerzysta, to zły rowerzysta (co widać niżej)

Gdzieś tam jedzą zalewajkę, hm. © Eresse


Wracając do tematu samej Kalonki, tym razem kosztem koszulek organizatorzy wzbogacili program pokazami cyklotrialowymi. Dobrze, że Pixon pstryknął kilka zdjęć, bo ja nie przedarłam się przez tłum widzów.

Cyklotrialowe popisy © Eresse


Po widowiskowym pokazie postanowiliśmy udać się na coś do picia do słynnej/go "Parówy". Kto to w ogóle wymyślił ;) chętnych było wielu, miejsce przy stole znalazło się dla wszystkich.

Spragnieni rowerzyści nie martwią się o parking © Eresse


Dawno mnie tak nie przewiało. Dziś siedzę pod kołdrą i wysmarkuję kolejne chusteczki.


Kategoria Projekt: chillout!

Znajdź brakujący element

  • DST 83.63km
  • Teren 70.00km
  • Czas 05:04
  • VAVG 16.51km/h
  • VMAX 35.56km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Sprzęt Róża pustyni - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 września 2012 | dodano: 03.09.2012

Zgodnie z planem wyruszyliśmy na zbiórkę pod McDonald's na Żubardziu. Choć przyjechałam z Pixonem punktualnie, na miejscu czekali już Marysia, Adam i Mateusz. Ku mojemu zaskoczeniu dotarli nawet Michał i Krzysiek, choć o wycieczce Łukasz poinformował ich na godzinę przed. Magda tymczasem utknęła gdzieś w drodze :)

Tego dnia doświadczyłam też, co to znaczy przejechać 80 km w terenie, a tyle samo gładkim, niepobrużdżonym, lekko opadającym asfaltem. Zrozumiałam też, co to znaczy mieć średnią 16 km/h w tymże terenie :)

Przez Łódź przebiliśmy się bocznymi drogami. Ulicę Pabianicką przekroczyliśmy zaprojektowanym przez idiotę przejściem podziemnym. Konia z rzędem temu, kto ani razu nie stracił tam równowagi!

PackMan vol. 1 © Eresse


PackMan vol. 2 © Eresse


Dalej Adam i Marysia poprowadzili nas dawno zapomnianymi singlami, łąkami i wertepami na południe, w stronę Tuszyna.

Gdzieś tam za Łodzią © Eresse


Po drodze minęliśmy widowiskową dziurę w betonie (zrobił ktoś zdjęcie?), osobliwe wysypisko śmieci z napromieniowanymi oczkami wodnymi i zapomnianą autostradę na euro 2012.

Marysia na dżambo-dżecie © Eresse


Zapomniana autostrada © Eresse


Trudno to skomentować... © Eresse


Paparazzi czuwa © Eresse


Prawdziwa przygoda zaczęła się na niepozornym, trawiasto-leśnym szlaku. Jechałam sobie raźno, podskakując na wertepach i wpadając w głębokie koleiny, gdy nagle tuż za mną rozległ się głośny huk. Myślałam, że komuś dętka wybuchła :) obejrzałam się i zobaczyłam podskakującego dziwacznie Michała. Rower porzucił w krzakach, w jednej ręce trzymał siodełko, a drugą trzymał się za, hmm... nogę.

I co teraz...? © Eresse


Ja złapałam się za głowę, Marysia śmiała się do rozpuku, a panowie głowili się i trudzili, jeden przez drugiego wymyślając lepsze rozwiązania.

Urwał siodło, hahaha! :D © Eresse


Ostatecznie złamanej sztycy nie udało się naprawić zipami, taśmą izolacyjną ani rosnącymi w pobliżu trzcinami.

Adam Słodowy przedstawia © Eresse


Sztyca zmieniła więc zastosowanie i powędrowała do plecaka jako "negocjator". Siodełko natomiast Raven, Pixon i Bendus przykleili na stałe do ramy niezastąpioną czarną taśmą. Całość prezentowała się tak zgrabnie, że nikt nie zauważył różnicy.

Znajdź brakujący element © Eresse


Niewątpliwą gwiazdą dzisiejszej wycieczki był Michał, jego brakujący element i jazda oldschoolowa a'la podryw wiejskich dziołch.

Wszystkie dziołchy moje! © Eresse


Gdyby nie liczyć ciągłego błądzenia, dalszą drogę odbyliśmy bez większych trudności. Michał dzielnie utrzymywał tempo i tylko raz zamienił się rowerem z Pixonem. Każdemu należy się przecież odrobina wytchnienia. W lesie natrafiliśmy na niezidentyfikowany obiekt skonstruowany zapewne przez harcerzy.

Zgadnij, co to? © Eresse


Magda nie przegapiła też uroczego milusińskiego

fot. Magda Wójcik © Eresse


W egzotycznie brzmiącym Jamborku mieliśmy zjeść smażoną rybę, ponoć wyłowioną z pobliskiego stawu.

Gnam po żarcie © Eresse


Ja miałam zjeść rybę, mnie pożarła trawa © Eresse


Coś mnie jednak tknęło i w ostatniej chwili zdecydowałam się na grillowaną kiełbasę. Ryba okazała się mała, oścista i droga, kiełbasa była równie mała, ale sztuk dwie i nawet nie tak bardzo przemielona ;)

Mistrzowsko zdublowana porcja Rapida © Eresse


29 ość, 30 ość, 31 ość... cholera! 1, 2... © Eresse


Om nom nom © Eresse


W Jamborku mocno dumaliśmy nad powrotem. Wahaliśmy się między rowerami, a pociągiem i rowerami. Ponieważ droga wypadła nam przez Kolumnę, tam mieliśmy podjąć ostateczną decyzję. Na peronie przemówił rozsądek i zimne piwo. Jakoś nikt nie kwapił się dokręcać jeszcze 40 km o zmroku. Przy okazji reklamowane piwo dla rowerzystów, Perła Summer, okazało się jednym wielkim niewypałem. Zamiast cydrowo-orzeźwiającego napoju otrzymujemy skis z nutą zwiędłej mięty. Ble!

Najgorsze piwo na świecie, ble! © Eresse


Moja picasa


Kategoria Projekt: chillout!

Dożynki, koniki i inne Alfredy

  • DST 61.96km
  • Teren 55.00km
  • Czas 03:43
  • VAVG 16.67km/h
  • VMAX 34.91km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Róża pustyni - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 sierpnia 2012 | dodano: 28.08.2012

Tak to już jest, że jak się człowiek wreszcie zmobilizuje, to wszystko idzie jak po grudzie.

Dzisiejsza wycieczka zaplanowana była na godzinę 10, a miejscem docelowym miały być okolice Bełchatowa. Jednakże nad ranem padał rzęsisty deszcz, który skutecznie nas zraził do jakichkolwiek wycieczek. Zbiórkę przesunęliśmy więc na 10:45, 11:00, później wcale mieliśmy nie jechać. Ostatecznie padło na 13 pod domem Siwego. Z drobnym opóźnieniem - mnie przeskakiwały przerzutki, Magda narzekała na odkręcający się blok - dotarliśmy na umówione miejsce.

W dość licznym, siedmioosobowym gronie wyruszyliśmy w stronę Grotnik. Najpierw singlem przez las Krogulec, dalej leśnymi drogami przez Grotniki. Było wilgotno i ślisko, powietrze pachniało mokrą ściółką i korą.

Do naszych rowerowych usterek dołączyła wkrótce przedziurawiona dętka Marysi.

Ja mam ładniejszy aparat, ja! © Eresse


W czasie krótkiego postoju i konkursu na lepszy, ładniejszy, większy (niepotrzebne skreślić) aparat, ja i Iza, znudzone zamieszaniem, podpierałyśmy rowery.

Iza i jej maszyna © Eresse


Ja i moja maszyna © Eresse


Przy okazji Pixon orzekł, że faktycznie szwankują mi przerzutki i na winowajcę wskazał zużyty pancerz.

Coś nie prądzi © Eresse


W okolicach Dzierżąznej s p e n e t r o w a l i ś m y starą, rozpadającą się szkołę - najwidoczniej zatęskniliśmy za szczenięcymi latami. Sufit sypał się na głowę, ze ścian łuszczyła się farba, a czerwone rozbryzgi farby do złudzenia przypominały krew. Myślę, że odkryliśmy jakiś tajny plan filmowy.

Straszno i horrornie ;) © Eresse


Próbowaliśmy nawet wynieść kilka drzazg z podłogi, ale Chickenowa odkryła nasz niecny plan i kazała opróżnić kieszenie. Marcin chyba nie był zadowolony.

No daj mi te drzazgi © Eresse


Na gorącym uczynku © Eresse


Na Dożynkach zjedliśmy grillowane mięsiwo, popiliśmy słusznym trunkiem i obejrzeliśmy miejscowe specyjały. Waść Pixon tylko czekał, aż zrobię głupią minę. Chyba coś jadłam...
Om nom nom... © Eresse


Niewątpliwie największą atrakcją wycieczki był Adami jego koń, Alfred. O czym rozpisują się już wszystkie szanujące się brukowce ;)

Dożynki w Dzierżąznej (w tle Alfred i jego giermek) © Eresse


Osaczony przez dzieci z pobliskiej wioski, Adam pogalopował ku zachodzącemu słońcu.
Prrr! szalony © Eresse


Z Dzierżąznej pojechaliśmy przez las swędowski do Łagiewnik i wstąpiliśmy na rozchodniaczka do Modrzewiaka. Tam wyszło na jaw kilka krępujących sekretów (szczególnie tych materacowych), ale może nie będziemy do tego wracać :)

Modrzewiak © Eresse


W Arturówku jeszcze tylko szybkie pamiątkowe zdjęcie i powrót do domu.


Kategoria Projekt: chillout!

Powrót do rzeczywistości

  • DST 70.30km
  • Teren 15.00km
  • Czas 03:01
  • VAVG 23.30km/h
  • VMAX 47.99km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Sprzęt Róża pustyni - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 8 lipca 2012 | dodano: 09.07.2012

Jak zwykle budzik zadzwonił wcześniej, niż tego oczekiwaliśmy. Trzeba się było zwlec z łóżek, zjeść śniadanie i wrócić do Łodzi :(

Śniadanie mistrzów © Eresse


Obawialiśmy się upału, a zaskoczyło nas zimne, wilgotne powietrze. Przez chwilę nawet kropił deszcz. Byłam zmęczona, obolała i niewyspana.


Kategoria Projekt: chillout!

Projekt: chillout!

  • DST 98.55km
  • Teren 20.00km
  • Czas 04:40
  • VAVG 21.12km/h
  • VMAX 41.20km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Sprzęt Róża pustyni - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 7 lipca 2012 | dodano: 09.07.2012

Wakacje w pełni, upały doskwierają, pojawia się złota opalenizna. Najwyższy czas spożytkować wolne dni i odpocząć od miejskiej dżungli.

W ten weekend udało nam się wprosić do Pauliny i Pawła na grilla na działkę. Ponieważ leży ona pod samą Rawą Mazowiecką, mieliśmy z Łodzi nie lada przeprawę.

Z Pixonem wyruszyłam kilka minut po ósmej, by na dziewiątą zajechać do Andrespola. Tam zgarnęliśmy Chickenową i ruszyliśmy w upale. Za Koluszkami miał po nas wyjechać Paweł, by wskazywać dalszą drogę. Staraliśmy się trzymać tempo, choć jazda w temperaturze ponad trzydziestu stopni to istna mordęga! W Koluszkach zjedliśmy pierwsze lody dla ochłody i kilka kilometrów dalej dołączyliśmy do Pawła.

Byliśmy już prawie na miejscu, gdy tuż za nami rozległo się wołanie: "lewa wolna!" W pierwszej chwili zdziwiłam się, że mieszkańcy wsi operują takimi formułami i posłusznie zjechałam na prawo. Obok mnie śmignęli Paulina i Łukasz na szosach, i wszystko stało się jasne :)

Szybko wypakowaliśmy rzeczy i wróciliśmy na siodła, by zwiedzić trochę Rawę. Paulina i Paweł zabrali wycieczkę nad przepiękny zalew:

Zalew Tatar © Eresse


W parku dzieci nie przegapiły placu zabaw:
Ja mam dwadzieścia lat, ty masz dwadzieścia lat... © Eresse


A na końcu obejrzały ruiny zamku Książąt Mazowieckich:
Zamek Książąt Mazowieckich © Eresse


Później zaopatrzyliśmy się w pobliskiej Biedronce i sklepie regionalnym, gdzie dorwałam piwo jagodowe. Pixonowi chyba nie zasmakowało
Yummy! © Eresse


Na działce czekały na nas same atrakcje: basen, grill, kąpiel w stawie, borówki, leżakowanie. Czego chcieć więcej?
Lato w pełni © Eresse


Czas płynął nieubłaganie, a nam coraz mniej chciało się wracać do domu. Ostatecznie, rozleniwieni do granic możliwości, postanowiliśmy wykorzystać serdeczność naszych gospodarzy i zostać na noc. Paulina i Łukasz musieli wracać do Łodzi, a my zostaliśmy z Pawłem. Dopiekliśmy kolejną porcję kiełbasek i późnym wieczorem odwiedziliśmy jeszcze raz centrum.
Wieczór nad zalewem © Eresse


Było ciepło, bezwietrznie i burzowo. Czuło się w powietrzu nadchodzącą zmianę pogody. Nad zalewem kręciło się sporo wczasowiczów i imprezowiczów, kilka osób nawet zażywało wieczornej kąpieli. Gdy w oddali zaczęło się błyskać, zwinęliśmy manatki i wróciliśmy na działkę.

Paweł wpadł na genialny pomysł. Już po chwili rozpieraliśmy się wygodnie w leżakach na tarasie, podziwiając kolejne wyładowania atmosferyczne niczym najlepszy film kinowy. Szamani, Pixon z Magdą, próbowali nawet przyciągać pioruny:
Ghostbusters © Eresse


Zasnęliśmy dopiero późną nocą z nastawionymi na siódmą budzikami-mordercami.


Kategoria Projekt: chillout!

Nowe Chrusty - oj daleko

  • DST 84.86km
  • Teren 30.00km
  • Czas 04:47
  • VAVG 17.74km/h
  • VMAX 41.89km/h
  • Sprzęt Róża pustyni - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 25 czerwca 2012 | dodano: 25.06.2012

Od dawna już planowałam wybrać się w odwiedziny do Marzenki - a ponieważ mieszka daleko, ciągle odwlekałam decyzję. Ostatecznie padło na piękną, słoneczną niedzielę.

W towarzystwie Pixona wyjechałam z domu. Z moim bratem rekreacyjnie się nie jeździ, więc do Andrespola zajechaliśmy z prędkością średnią 25 km/h. Na którymś skrzyżowaniu dołączyła do nas Chickenowa i razem udaliśmy się w stronę Borowej. Pojechaliśmy szerokim duktem przez rozległy las sosnowy.

Rozstaliśmy się już w Borowej, skąd ja i Marzena udałyśmy się do niej na obiadek, a Pixon i Chickenowa wrócili do Andrespola. Po godzinnym odpoczynku zebrałyśmy się do Łodzi.

Las koło Gałkowa © Eresse

Lato w pełni fot. Łukasz Sompoliński © Eresse


Kategoria Projekt: chillout!

Ldzań i ognisko gigantów

  • DST 123.09km
  • Teren 40.00km
  • Czas 06:21
  • VAVG 19.38km/h
  • VMAX 34.59km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Sprzęt Róża pustyni - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 7 czerwca 2012 | dodano: 07.06.2012

Najwyższy czas coś napisać. Wycieczka była tak wykańczająca, że dziś dostałam gorączki.

Zbiórkę ustalono na Retkini. Właściwie tuż przed dotarciem na miejsce dowiedziałam się, że docelowo jest to Mc Donald's. Z piętnastominutowym opóźnieniem wyruszyłam spod Castoramy przy Zgierskiej w towarzystwie Darka. Miał do nas dołączyć Stopa, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie o serwisie roweru, umyciu podłogi i wyjściu na spacer z psem, którego nie ma. Na szczęście na miejscu okazało się, że nie jesteśmy ostatni i wciąż czekamy na resztę towarzystwa.

Z małym poślizgiem wyruszyliśmy w dwunastoosobowej ekipie, dobrze liczę? Ja, Pixon, Chikenowa, Doktorek, Marcin, Darek, Stopa, Tomek, Bartek, Tomek-harcerz, Asia, Krzysiek... więcej grzechów nie pamiętam ;) (w połowie drogi dołączył również Hubert)

Pamiętaj, aby dzień święty święcić (na rowerze) © Eresse


Przebiliśmy się przez miasto w rekreacyjnym tempie i kierowaliśmy się w stronę Ldzania. Początkowo towarzyszył nam chłodny zefirek i burzowe chmury, ale z czasem przejaśniło się i wyszło słońce. Temperatura gwałtownie wzrosła, a gdy wjechaliśmy na pola i łąki, dał się odczuć letni skwar. Jak buszmeni przedzieraliśmy się przez pokrzywy i wysokie trawy wzdłuż Grabio-smródki, naruszaliśmy teren prywatny biednych rolników, roszczących sobie prawa do każdego drzewa w lesie, aż w końcu (bezczelnie tratując czyjś ogródek) wydostaliśmy się na szosę. Gonieni widłami i wściekłymi psami dotarliśmy nad rzekę i rozłożyliśmy obozowisko.

Ognisko w buszu © Eresse


Skonsumowaliśmy pieczone, ociekające tłuszczem kiełbaski, popiliśmy różnymi napojami ;) i oddaliśmy się poobiedniej sjeście. W międzyczasie Magda fotografowała wszystko, co ruszało się przed obiektywem. Piękne zdjęcie!

Ldzańska jaszczurka © Eresse


Warto podkreślić, że po raz pierwszy miałam na sobie buty SPD i ciągle tylko myślałam "wypinać się, wypinać się!"

Rowerzystki górą! © Eresse


Jak zwykle nie obyło się bez przygód, bo panowie zadecydowali o przeprawie w bród. Trzeba było ściągnąć skarpetki, nowe buty (sic!) i zarzucić rower na ramię (nie żebym miała zastrzeżenia do naszych dzisiejszych dżentelmenów)

Przeprawa w bród © Eresse


Dalsza droga wypadła nam asfaltem (na szczęście!). Gnaliśmy co sił, a kilometry na liczniku rosły, rosły i rosły. Oczywiście zdążyłam się pochwalić, że tak dawno już nie złapałam gumy. Jakiś czas później Stopa zauważył, że chyba mam kapcia. Taa... ja bym się zorientowała, jakbym zaczęła jechać na obręczy :) Dzięki szybkiej interwencji Pixona i wymianie dętki, ruszyliśmy w dalszą drogę do Łodzi.

Nie powiem, jechało mi się dobrze. Buty i pedały SPD to prawdziwe wybawienie. Dopóki nie wyczerpią się baterie i organizm nie zaczyna się buntować. Po przekroczeniu setnego kilometra zaczęłam sukcesywnie zwalniać, a na mniej więcej 110 km o mało nie zemdlałam. Wspomagana batonem Musli od Tomka i sklepowym Snickersem dowlokłam się jakoś do domu. Pobiłam swój życiowy rekord, a wycieczka była super!


Kategoria Projekt: chillout!