Tatry
Dystans całkowity: | 438.81 km (w terenie 394.76 km; 89.96%) |
Czas w ruchu: | 53:04 |
Średnia prędkość: | 2.42 km/h |
Suma podjazdów: | 1489 m |
Maks. tętno maksymalne: | 204 (103 %) |
Maks. tętno średnie: | 145 (73 %) |
Suma kalorii: | 42396 kcal |
Liczba aktywności: | 29 |
Średnio na aktywność: | 15.13 km i 7h 34m |
Więcej statystyk |
Mierz życie liczbą chwil, które zapierają dech w piersiach
-
DST
28.00km
-
Czas
08:14
-
VAVG
3.40km/h
-
Temperatura
29.0°C
-
HRmax
186( 93%)
-
HRavg
129( 65%)
-
Kalorie 3091kcal
-
Aktywność Wędrówka
Szczęście w górach składa
się z dziesiątków małych szczęść, przeżywanych wiele razy w ciągu dnia.
Pokonanie skalnego progu, wspaniała panorama przy bezchmurnym niebie, posiłek w
zacisznym namiocie, powrót do bazy. Szczęście to też lawina, która przeszła bokiem...
To także branie z życia jak najwięcej i podejmowanie ryzyka. Przezwyciężanie słabości i udowadnianie, że granicę zawsze można przesunąć. Że można szybciej, więcej i wyżej. Szczęście to dzielenie się na szlaku ostatnim kawałkiem chleba i tabliczką czekolady. To wspólne planowanie i mierzenie sił na zamiary, motywowanie i mocny kopniak w chwilach zwątpienia. Góry wykuwają i hartują, czyniąc nas silnymi i zdecydowanymi. To zawsze z gór wracam, jakbym się odrodziła.
Ale od początku.
Dziś mierzymy się z Małą Wysoką - słowackim szczytem w głównej grani Tatr o wysokości 2429 m n.p.m., położonym pomiędzy przełęczami: Polski Grzebień (Poľský hrebeň) i Rohatka (Príelom). Co ciekawe, stanowi on czwarty co do wysokości dostępny dla turystów tatrzański szczyt (po Rysach, Krywaniu i Sławkowskim Szczycie). Widok rozciąga się na wiele kilometrów w dal. Oczy aż błyszczą!
Na Małą Wysoką wyruszamy ze Starego Smokowca. Podchodzimy niebieskim szlakiem pod Kozią skałę i skręcamy na Magistralę Tatrzańską. Zdaniem przewodników jeden z najłatwiejszych szlaków w całych Tatrach Wysokich. Guzik prawda. Jest wymagająca kondycyjnie, a nogi trzeba zadzierać aż do nieba. Miejscami wymaga nawet lekkiej wspinaczki po skałkach. Ale trudy wędrówki wynagradzają nam upajające widoki.
Magistrala prowadzi nas pod Dom Śląski u podnóża którego rozlewa się przepiękny Wielicki Staw. W oddali lśni w słońcu biała wstęga spływającego kaskadami wodospadu. Od rozwidlenia kierujemy się zielonym szlakiem, obchodząc staw z prawej strony. Wyżej czeka nas strome podejście po skalnych stopniach. Gdy docieramy na próg, przed nami roztacza się widok na całą dolinę. Porasta ją morze traw, a wzdłuż ścieżki szemrze cicho strumień. Wiatr przygina źdźbła i owiewa twarze. Pachnie mokra skała i zioła.
Idąc dnem doliny dostrzegamy Gerlach, Polski Grzebień i Małą Wysoką. Pod przełęczą zaczyna się pierwsza eksponowana sekcja łańcuchów. Jest niebezpiecznie, ale jeśli zachowamy spokój, przejdziemy bez trudu. Od Polskiego Grzebienia na Małą Wysoką biegnie jedna droga - wije się wśród piargów i skał, czeka nas więc mozolna wspinaczka. Czas jednak pędzi na łeb na czyję, a my wraz z nim. Udaje nam się urwać z całej trasy co najmniej półtorej godziny. Na Małej Wysokiej jesteśmy po 30 minutach.
Z Polskiego Grzebienia schodzimy do Doliny Litworowej. Na rozstaju dróg wybieramy szlak niebieski - przemy jak czołgi na Rohatkę, choć stromo jest tak, że nie zadzieram głowy. Gdy patrzę tylko na stopy, udaje mi się nieco złagodzić grawitację i oszukać umysł. Kamyki osypują się spod nóg. Trzeba uważać, żeby nie zrzucić ich komuś na głowę. Dochodzimy do bardzo stromego żlebu z mocno eksponowanymi łańcuchami i drabinką. Jak to mówią, dla każdego coś miłego. Uwaga! Szlaku nie należy przechodzić od strony Zbójnickiej Chaty ze względu na jeszcze większą trudność. Zejście z Rohatki do Doliny Staroleśnej jest już zdecydowanie łatwiejsze, ale krew nadal buzuje w żyłach.
Na zejściu jakiś młody Słowak mija mnie beztrosko - on pnie się w górę, zbaczając ze ścieżki. Na szczęście słyszę już, jak się gramoli nade mną i przeczuwam, co zaraz nastąpi. Zsuwam się na tyłku i nagle słyszę chrobot, a zaraz potem paniczne "Pozor!". Odwracam się w chwili, kiedy kamień wielkości piłki osuwa się w moją stronę. Jedyne, na co mam czas, to przyjąć uderzenie na grube skórzane buty.
Po kolejnej porcji czekolady i napoju energetycznego docieram z bratem do Chaty Zbójnickiej. Nie mam już sił. Stopy palą. Nogi nie chcą iść. Ale idziemy dalej, bo trzeba. Tu nie ma taksówki. W końcu cukier zaczyna krążyć jak wysokokaloryczne paliwo i czujemy przypływ energii. Niemal truchtem docieramy na Hrebieniok, gdzie czeka już na nas Magda. Z Hrebienioka niemal zbiegamy.
O świcie © Pixon
Dom Śląski - Schronisko Wielickie © Pixon
Jak w niebie © Pixon
Polski Grzebień © Pixon
Polski Grzebień - panorama © Pixon
Ahoj! © Pixon
Pixon © Pixon
Dzień dobry :) © Pixon
Mała Wysoka © Pixon
W drodze na szczyt © Pixon
Panorama z Małej Wysokiej © Pixon
Rohatka © Pixon
Rohatka - sekcja łańcuchów © Pixon
Rohatka - dwie drogi © Pixon
Do Schroniska Zbójnickiego © Pixon
Kategoria Tatry
Dziś jest to jutro, o którym mówiłeś wczoraj.
-
DST
15.00km
-
Teren
15.00km
-
Temperatura
28.0°C
-
HRmax
182( 91%)
-
HRavg
121( 61%)
-
Kalorie 2468kcal
-
Sprzęt Skowyrna mewa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nieważne, ile dni jest w twoim życiu. Ważne, ile życia jest
w twoich dniach.
Do Nowego Szczyrbskiego Plesa jedziemy słowacką koleją żelazną, zwaną przez miejscowych elektriczką. O której wstaliśmy? O 5:30. Przecież nie pojechaliśmy na urlop, żeby przesypiać cały dzień! Podróż trwa godzinę - nuży, kołysze i usypia. Mamy czas na śniadanie i chwilę regeneracji. Dziś odpoczywamy po trudach dnia poprzedniego. Ma być krótko, miło i z górki. Idziemy na 2093 m n.p.m. Tu nie ma niższych szczytów.
Z każdą godziną robi się coraz upalniej. Studzimy buffy w strumieniu i uzupełniamy wodę przy górskich źródełkach. Strumień bije wprost ze skały, kłuje w zęby i mrozi brzuchy. Woda jest doskonała.
Pod Soliskiem można kupić Radlera za 2,5 i pizzę za 7 euro. Słyszę nawet nieśmiałe pomruki, by na postoju obalić małe piwko. Czuć rozluźnioną atmosferę i obezwładniający upał. Nikt nas dziś nie goni, mamy aż nadto czasu i nawet zastanawiamy się, czy na leżakach, które dorwaliśmy, nie przespać dwóch godzin. Opalamy się beztrosko, póki nie zaczyna nas palić słońce. Już przeczuwamy, że będzie piekło.
Łukasz i Robert gonią nas w dalszą drogę, ale my, rozleniwione, decydujemy się zostać pod szczytem i poopalać nogi. Leżymy i walczymy. Ze sobą, z ambicją i młodzieńczym zrywem. Przecież nie przyjechałyśmy w Tatry, żeby się wylegiwać jak koty! Gonimy chłopaków i razem wchodzimy na szczyt (no dobra, każdy w swoim czasie i tempie). Na górze pamiątkowa fotka (wkrótce) i powrót. Słońce jak na złość przez cały dzień przypieka nas z prawej strony. Palą nas ręce, uszy i kark (nie wspominając o nosie). Nawet kefir tu nie pomoże. Na drugi dzień przyjdzie nam wylizywać rany po oparzeniach słonecznych. Ale i tak jest cudnie!
Szczęście jest w nas © Eresse
Panorama Nowego Sztyrbskiego Jeziora © Eresse
Panorama spod Skrajnego Soliska © Eresse
Z przyjaciółmi i trudy wędrówki smakują lepiej © Eresse
Aktywny wypoczynek © Eresse
Słowacki Giewont © Eresse
Tylko dziś jest twoje © Eresse
Kategoria Tatry
Świat jest wielką księgą
-
DST
18.00km
-
Teren
18.00km
-
Czas
09:43
-
VAVG
1.85km/h
-
Temperatura
26.0°C
-
HRmax
185( 93%)
-
HRavg
124( 62%)
-
Kalorie 3297kcal
-
Aktywność Wędrówka
- kto nie podróżuje, czyta tylko jedną stronę.
Św. Augustyn
A pogoda jest kobietą - nieprzewidywalną i na przekór. Synoptycy zapowiadają słońce, upały i burze. A ja mam ze sobą dwie pary krótkich spodenek i jedną cienką koszulkę. Zabrałam przecież trzy pary długich spodni, skarpety narciarskie i czapkę, bo my w górach nigdy nie mamy pogody.
Wstajemy zgodnie o 5:30. Jeszcze nie wierzymy, że może być ciepło i bezchmurnie. Ze snu budzi nas sielska piosnka Luxtorpedy. Początkowo słyszę WYMARSZWYMARSZ, więc jak debil zrywam się z wyra. Okazuje się, że śpiewają coś innego, więc już spokojnie, na głębokich wdechach dochodzę do siebie. Szykujemy szybkie śniadanie i jemy w locie, by jak najszybciej wyjść na szlak.
Podróż jest niedługa i ekscytująca. To nasz pierwszy dzień w górach! Jest moc, szaleństwo i pożar w nogach. Wyruszamy z parkingu Doliną Kieżmarską Białej Wody - jest lekki wznios, kamienie i korzenie. Dużo cienia, chłód kamieni i mchów. Cud, miód i orzeszki.
Jagnięcy Szczyt wyłania się zza innych bardzo późno. Choć jest charakterystycznym, mającym kształt piramidy szczytem zbudowanym z granitów, ja dostrzegam go dopiero, kiedy już na niego wejdę. Mam wątpliwości, która to górka, nawet gdy teraz patrzę na zdjęcia. Jacek, przydałbyś się Ty i Twoja busola!
Dolna część stoków Jagnięcego Szczytu była dawniej wypasana. Nazwa Jagnięce lub Hala Jagnięca odnosiła się pierwotnie właśnie do dolnych fragmentów Jagnięcej Grani i wiązała się z wypasem jagniąt. Pierwsze wejście odnotowano 9 sierpnia 1793 r. Ciekawe, czy taternicy wchodzili z bukłakami z kozich pęcherzy i skórzanymi plecakami? Sam szlak na szczyt wybudowano w latach 1911–1912.
Czy jest trudno? Odrobinkę. Na szlaku pojawia się sekcja łańcuchów, która niedoświadczonym może nieco podnieść poziom adrenaliny, a także rynna, którą trzeba zejść (lub wejść) zależnie od kierunku marszu, niemniej szlak jest przystępny i niebywale widokowy. Naprawdę warto!
Za przepiękne zdjęcia dziękuję Łukaszowi (Pixon) i Madzi (chickenowa)
Czuję, że żyję! © Pixon
Kieżmarskie Pleso © Pixon
Łomnica © Pixon
Nie, tam nie idziemy :) © Pixon
Towarzysz wędrówki © Pixon
Jagnięcy Szczyt © Pixon
Skałki i kamyczki © Pixon
Na wypasie © Pixon
A kuku! © Pixon
Kieżmarskie Pleso © Pixon
Kategoria Tatry
Tatrzańska góra gór - Rysy
-
DST
19.00km
-
Teren
19.00km
-
Czas
09:22
-
VAVG
2.03km/h
-
Temperatura
15.0°C
-
HRmax
174( 87%)
-
HRavg
119( 60%)
-
Kalorie 2840kcal
-
Aktywność Wędrówka
W górach jest wszystko co kocham, góry to przystań, niekończąca się nadzieja, że można żyć życiem i wierzyć, nie dotykając.
ks. Józef Tichner
By w życiu widzieć sens i nie stracić chęci, powinno się wyznaczać cele - małe, duże, ważne, przeróżne. I własnym tempem je realizować. Ja własnie jeden osiągnęłam - zdobyłam Rysy, na których zawsze bardzo chciałam stanąć. To prawda, że może i od strony słowackiej było łatwiej - że zabrakło tej mrożącej krew w żyłach ekspozycji i łańcuchów. Ale jakie to ma znaczenie? Weszłam, zdobyłam, zeszłam i przeżyłam. To się liczy.
I jeśli ktoś nadal wierzy w komentarze, jakoby wejście na Rysy słowackim szlakiem było o niebo łatwiejsze, spacerowe i niemal niewymagające obycia - to ja proponuję pojechać i samemu sprawdzić. Nie jest łatwo, nie jest lekko i nie jest z górki (no chyba że już schodzicie). W wielu miejscach rzeczywiście nie ma łańcuchów, ale nie dlatego, że nie potrzeba, a dlatego, że taka jest specyfika gór słowackich - w Polsce już dawno w tych miejscach założyliby drabinkę i poręczówki.
Dzień zaczynamy rano, choć nie tak wcześnie, jak powinniśmy. Budzik dzwoni o 5:30 - słabo, jak na tak daleką drogę. Zanim dojedziemy do Strbskego Plesa, robi się 7:30, a słońce stoi już wysoko i zapowiada upalny dzień. Tylko Rysy skrywają się za gęstą chmurą - jakoś mnie to nie dziwi, serio. Do Popradzkiego Stawu idziemy czerwonym szlakiem - rewelacyjna alternatywa dla deptania afaltem przez las!
Przy Popradzkim Stawie obowiązkowy postój na zdjęcia - dolina niebywałej urody, staw czysty i krystaliczny, pełen pstrągów. Za stawem - żółty szlak prowadzący nad Symboliczny Cmentarz Ofiar Gór. Bardzo przygnębiające miejsce - polecam dla przemyśleń, w ostatnim dniu wyjazdu.
Aż do Żabiej Doliny idzie się przyjemnie, acz wydolnościowo. Za Żabimi Stawami zaczyna wiać - ale to tak, że ręce grabieją. Pojawiają się też łańcuchy, na mapie zaznaczone zresztą jako miejsca niebezpieczne. Dalej już ściana płaczu aż do Chaty pod Rysami. Tam - słowacka atrakcja turystyczna, kibel-legenda. Wychodek z widokiem na góry - gwarantuje niepowtarzalne wydalanie, tfu! Korzystanie.
Toaleta zaliczona. Rozbujana ławeczka, przykręcona do skał, także. Nic nie zostaje, jak wspinać się dalej. W powietrzu - chyba 5 stopni. Jest bardzo zimno, bo wietrznie. W dodatku nie widzimy nic poza chmurami. Tylko czasem pojawia się na chwilę okno i możemy dostrzec zarysy gór. Od Wagi na Rysy pojawiają się czapy ze śniegu - jest ślisko. Wspinamy się po schodach ze skał, a później już po skałach i osuwiskach. Łatwo zgubić szlak, jest też bardzo stromo i niebezpiecznie na piargach. Kiedy staję na szczycie - przytłacza mnie przestrzeń wokół i ciasnota na samym wierzchołku. Każdy turysta zajmuje jeden mały kamień i przylega do niego, jakby objął w posiadanie swoj spłachetek ziemi. Ja też siadam i nie mam ochory ruszać już dalej. Jest wysoko, stromo i chyba doskwiera mi lęk przestrzenny. Ale jestem szczęśliwa, bo zdobyłam szczyt, na który tyle lat czekałam. Teraz już tylko pora zaliczyć go od polskiej strony. Tylko czy ja jeszcze wrócę w polskie Tatry?
PS. Jeśli macie za dużo energii, możecie wnieść do Chaty pod Rysami któryś z bagaży. Do wyboru, do koloru. Na górze czekają z herbatą.
Suweniry - w nagrodę dostaniesz herbatę © Eresse
Chata Popradské Pleso © Eresse
Popradske Pleso © Eresse
Na Rysy możesz zabrać różne rzeczy. Plecak. Buty. Ziemniaki. Jeśli bardzo chcesz, możesz nawet zabrać butlę z gazem © Eresse
Rezerwat Dolina Mięguszowiecka © Eresse
Żabia Dolina © Eresse
Bezmiar piękna © Eresse
Chcę tam wrócić! © Eresse
W drodze do Mordoru © Eresse
Tuż pod Chatą pod Rysami © Eresse
Żabie Stawy Mięguszowieckie © Eresse
Komu w drogę, temu rower © Eresse
Strażnicy gównianego szlaku © Eresse
Do not disturb! © Eresse
(to nie są moje nogi) © Eresse
Chwilowe okno © Eresse
Z kostuchą za pan brat! © Eresse
Tak, jestem tam! © Eresse
To o której ta taksówka? © Eresse
Ómarłam © Eresse
Raj na ziemi © Eresse
Kategoria Tatry
Velicka Dolina / Wielicka Dolina / Sliezsky Dom
-
DST
11.23km
-
Teren
11.23km
-
Czas
06:20
-
VAVG
1.77km/h
-
Temperatura
17.0°C
-
HRmax
187( 94%)
-
HRavg
103( 52%)
-
Kalorie 1186kcal
-
Aktywność Wędrówka
Po tyraniu na Krywaniu postanowiliśmy zrobić sobie dzień regeneracji. To znaczy ja, Magda i Ewa, Paweł z Paulą. Tymczasem Pixon i Karolaczki tłukli dalej na szczyt - Slavkovsky Stit. My w tym czasie odespaliśmy, spokojnie zjedliśmy śniadanie i niespiesznie wyruszliśmy do Starego Smokovca, skąd prowadził szlak pod Dom Śląski. Mapa nas trochę oszukała i daliśmy się wyprowadzić w pole. Wędrówka miała być krótka, przyjemna i łagodna, a okazało się, że wspinamy się na 1670 metrów w kosodrzewiny i mamy 2,5 godziny deptania pod górę :) Mimo zmęczenia wytrwale brnęliśmy naprzód, rozchodziliśmy zakwasy po poprzednim dniu wspinaczki i nacieszyliśmy oczy cudownymi widokami.
Dla leniwych lub dla cyklistów przewidziano także drogę asfaltową, która wiedzie z Tatrzańskiej Polianki - łatwiejszą, mniej widokową, ale również godną polecenia!
Spacerowo © Eresse
Zamyślona © Eresse
Natura w czystej formie © Eresse
Brusznica © Eresse
Jest cudnie © Eresse
Urokliwe miejsce © Eresse
W drodze © Eresse
Uwaga, spadające drzewa! © Eresse
Kategoria Tatry
Hory moi - podejście na Krywań
-
DST
19.91km
-
Teren
19.91km
-
Temperatura
18.0°C
-
HRmax
204(103%)
-
HRavg
117( 59%)
-
Kalorie 2905kcal
-
Podjazdy
1489m
-
Aktywność Wędrówka
Tak to już jest w życiu, że kiedy człowiek bardzo czegoś pragnie i długo na to czeka, to wyobraża sobie, że jak już osiągnie ten cel - cały świat przewróci się do góry nogami. Kiedy w końcu ten moment przychodzi, okazuje się, że nic się nie zmieniło, wszystko jest po staremu, a radość nie jest tak ogromna. W marzeniach finał jest dużo istotniejszy. Dopiero kiedy go osiągamy, okazuje się, że w gruncie rzeczy ważniejsze jest, aby mieć cel, niż żeby go osiągnąć.
Leszek Cichy
Okno pogodowe, hip hip hurra! - nareszcie trafiliśmy ten dzień. Wstaliśmy o 5:30 i pognaliśmy na elektriczkę, która powiozła nas do Strbskego Plesa na szlak. Czego to ja się nie nasłuchałam o Krywaniu. Że łatwy, że spacerowy, że można 2 godziny z czasu urwać, że rodzice z dziećmi chodzą. Szkoda tylko, że ktoś wcześniej nie wspomniał, że wspina się tam po osuwiskach ze skał, że nie ma windy i że słońce nie świeci na szczycie.
My obraliśmy szlaki: czerwony i niebieski, prowadzące od Szczyrbskiego Jeziora Magistralą Tatrzańską, przez Rozdroże w Dolinie Furkotnej, następnie Rozdroże przy Jamskim Stawie aż na Pawłowy Grzbiet i Rozdroże pod Krywaniem. Stamtąd już na Mały Krywań i właściwy szczyt - 2494 m n.p.m.
Szlak przez długi czas biegnie bardzo przyjemną, leśną drogą, która łagodnie się pnie i nie podnosi tak tętna. Później trzeba się trochę napocić na korzeniach i kamieniach, ale nadal jest sympatycznie i można utrzymać rozsądne tempo. Później zaczynają się kosodrzewiny i można nacieszyć oczy widokami. Niestety im pięliśmy się wyżej, tym mniej było widać i tym gęściejsze chmury na nas spływały. Ponoć z Krywania rozciąga się onieśmielający widok, bowiem Krywań góruje nad sąsiednimi szczytami i ma największą w całych Tatrach wysokość względną nad położoną pod nim Doliną Koprową. Niestety nie dane nam było tego doświadczyć.
Krywań od 1935 jest narodową górą Słowaków. To widać. W drodze mijaliśmy zaskakująco wielu turystów. Co ciekawe, szczyt został umieszczony także w hymnie Słowacji, w herbie Słowackiej Republiki Socjalistycznej (wieczny ogień na tle góry), a od 1 stycznia 2009 r. znajduje się na słowackich monetach o nominale 1, 2 i 5 eurocentów. Dodam jeszcze mały rys historycznoliteracki - w 1805 r. na szczt zawędrował sam Stanisław Staszic, działacz i pisarz polskiego oświecenia.
Jestem w górach! © Eresse
Jedno, co pamiętom to ten wąs, wąs, wąs © Eresse
Z Braciakiem © Eresse
Tam idziemy © Eresse
Chillout © Eresse
W drodze na Krywań © Eresse
Nie, wcale nie jest stromo © Eresse
Mordor © Eresse
Ja już chcę do domu! © Eresse
Albo jednak nie! © Eresse
Takie widoki na Krywaniu © Eresse
Takie tam spacerki © Eresse
Nawet mój pulsometr dał się ponieść emocjom na szczycie.
2 stopnie, serio?
Kategoria Tatry
Skalnate Pleso
-
DST
17.05km
-
Teren
15.00km
-
Temperatura
4.0°C
-
HRmax
168( 84%)
-
HRavg
145( 73%)
-
Kalorie 670kcal
-
Aktywność Wędrówka
To miał być pierwszy poważny wypad w góry. Wieczorem szybko spać, bo wczesnym rankiem pobudka o 5:30. Kiedy dzwoni budzik, nikomu nie chce się wstać - ale to przecież góry, wyśpimy się w domu!
Stajemy przy oknie, patrzymy na góry... a gór ni ma. Przyszedł deszczowy front, mży, jest szaro od chmur. Wspinaczką na dwuipółtysięcznik w taką aurę udowodnilibyśmy tylko głupotę. Podejmujemy więc decyzję, że wracamy do łóżek, a pogodę sprawdzimy za godzinę. O 6:30 nic się nie zmienia, zatem śpimy do 9.
Spokojnie jemy śniadanie, kręcimy się po domku jak smrody po gaciach i postanawiamy pojechać na rozeznanie do Popradu. Robimy sobie trekking między regałami w Tesco a kasami. Kiedy o 13 się przejaśnia, biegiem wracamy do pokojów, by przebrać rzeczy i czym prędzej wyskoczyć na szlak.
Kiedy wysiadamy z elektriczki w Tatrzańskiej Łomnicy - nad górami wiszą już chmury i zaczyna siąpić deszcz. Już nieprzerwanie do 18:00. Ale gdzieżby nam to miało przeszkadzać! Idziemy zielonym szlakiem. I mamy game over.
Jeśli będziecie kiedyś w pobliżu, niech was noga przed nim broni. Zielony szlak biegnie z Tatrzańskiej Łomnicy pod Skalnatą Chatę na początku całkiem niegroźnie i niepozornie. Idziemy przez las - ni to stromo, ni kamieniście. Później wbija na asfalcik, piękny, miły, urokliwy, z widokiem na miasteczko (o ile nie pada wtedy deszcz i chmury nie przewalają się po stoku), a później nagle znika i zostawia was na trasie narciarskiej, pokrytej kamieniami i siatką. Idzie się ujechać. I tak aż pod Skalnatą Chatę.
Na górze - zimno. Termometr pokazuje 4 stopnie. Niską temperaturę czuć dopiero na postoju. Ręce grabieją jak w zimie. Czy warto? Nie wiem. Potwierdzę, jak następnym razem trafię na ładną pogodę :)
Wracać postanawiamy dłuższą drogą - czerwonym szlakiem. I to jest strzał w dziesiątkę, nagroda dla strudzonych wędrowców. Droga wiedzie przez kosodrzewiny, a później piękny mieszany las. Przy okazli odwiedzamy Schronisko Zamkowskiego - osobliwość dla turystów z Polski, bowiem budynek otacza płot pod napięciem. Sprawny (sic!).
Ponieważ na wieczór zaczyna się przejaśniać, chmury podnoszą się, a góry osnuwa mistyczna mgiełka, przez którą przeświecają promienie zachodzącego słońca. Czujemy majestat i magię gór. Nie chce się schodzić ze szlaku.
Oj, zachodzi słońce już za chmury,
Cichym wiatrem wierzba się ugięła,
Już nie widać jak się śmieje,
Po prostu nastaje noc,
W nocy słychać tylko jak z oddali,
Jak z oddali płaczą oczy.
Hory moi
Taternik © Eresse
Gdzieś tam powinny być góry © Eresse
Tak jest, jak jest! © Eresse
Skalnata chata (Schronisko Łomnickie) © Eresse
Nie jest zimno, nic a nic © Eresse
Svištia krajinka (cokolwiek) © Eresse
Pan Miś © Eresse
Ą Ę Fotografę © Eresse
Melodia mgieł nocnych © Eresse
Cicho, cicho, nie budźmy śpiącej wody w kotlinie © Eresse
Lekko z wiatrem pląsajmy po przestworów głębinie © Eresse
Limb szumy powiewne, i w smrekowym szept borze, © Eresse
Wiatr na nich na chwilę uciszony odpocznie © Eresse
Oto gwiazdę, co spada, lećmy chwycić w ramiona © Eresse
Mgły © Eresse
To my :) © Eresse
Kategoria Tatry
Dobrý deň, Priatelia
-
DST
7.34km
-
Teren
7.34km
-
Czas
02:36
-
VAVG
2.82km/h
-
Temperatura
14.0°C
-
HRmax
155( 78%)
-
HRavg
83( 41%)
-
Kalorie 314kcal
-
Aktywność Wędrówka
W góry, jedziemy w góry! Doczekałam się, OŁ JEA! Wyjeżdżamy o 3:30. Noc jest krótka, za to dzien pełen wrażeń. Spotykamy się pod makiem na Rzgowskiej, skąd wyruszamy już w komplecie - ośmiosobową ekipą.
Słowacja wita nas dziewicza, nienaruszona, cicha. Doskonała. Przekraczamy granicę i od razu czujemy, że wjeżdżamy do innego świata - droga taka szeroka i pusta, drzewa takie dzikie, góry takie monstrualne. I pustki. Zero. Głucho. Cicho. Nawet ptaki nie ćwierkają.
Przed południem odbieramy już klucze do domku w Novej Leśnej, szybko rozpakowujemy sprzęt, jemy domowy obiad - bigos ze słoika i schabowe, po czym pokrzepieni ruszamy w drogę. Choć pogoda tego dnia nie rozpieszcza, postanawiamy nie marnować czasu.
Odwiedzamy Strbske Pleso, w deszczu przekąszamy słowackie langosze (wyjątkowo tłuste, ale interesujące danie, najlepiej smakuje pierwszy kęs, później już coraz gorzej). Zanim wyruszymy na szlak, rozpada się już na dobre i zrobi się zimno. Chyba nie zasłużyliśmy na ten urlop... ;-)
Hejka! © Eresse
Lembasy :) © Eresse
Dream Team © Eresse
Poprad © Eresse
Nie karmić kaczek © Eresse
Kaczucha © Eresse
Złoty podział w naturze © Eresse
Podejmij wyzwanie © Eresse
Podejmij wyzwanie cz. 2 © Eresse
Na kamieniu © Eresse
Łukasz z kanapką - taaaaki szczęśliwy! © Eresse
Strbske Pleso © Eresse
Kategoria Tatry
Tatry zimą #6 Lepimy bałwana
-
DST
9.50km
-
Teren
9.50km
-
Temperatura
4.0°C
-
HRmax
166( 83%)
-
HRavg
105( 53%)
-
Kalorie 695kcal
-
Aktywność Wędrówka
Chcesz śnieżką w łeb?! © Magdalena Wójcik
To ja! © Magdalena Wójcik
Będzie bałwan © Magdalena Wójcik
Same bałwany © Magdalena Wójcik
Kategoria Tatry
Tatry zimą #5 Takie tam Wołowce
-
DST
14.58km
-
Teren
14.58km
-
Temperatura
-5.0°C
-
HRmax
177( 89%)
-
HRavg
127( 64%)
-
Kalorie 3588kcal
-
Aktywność Wędrówka
Początkowy plan zakłada, że wstaniemy o 5 i wejdziemy na Grzesia o wschodzie słońca. Ale zmęczenie i sen weryfikują zwykle najwznioślejsze plany. Kiedy dzwoni budzik, słyszę tylko, jak Robert i Ola mruczą pod nosem:
- Wstajemy?
- Nie. Śpimy.
I to jest koniec. Z trudem budzimy się po 7. Po obfitym górskim śniadaniu wyruszamy na szlak. Pogoda nie mogłaby być lepsza - mały mrozik, bezchmurne niebo, delikatny wiatr. Dopiero na szczycie czujemy, jak podmuchy urywają nam głowy.
Już w drodze okazuje się, że w wyniku drużynowego nieporozumienia Łukasz i Magda nie wzięli jedzenia - czeka ich chrupanie jednej paczki biszkoptów przez cały dzień. Robimy grupową składkę i jakoś udaje się wygospodarować dodatkowe porcje :)
Szlak pokonuję z zadziwiającą szybkością i bez zmęczenia. Albo mam dobry czas, albo siłownia wreszcie pokazuje efekty. Na Wołowcu odczuwam braki energetyczne, ale wystarczy mi zjedzenie batona, by odzyskać humor i siły. Z Olą patrzymy na horyzont i planujemy wakacyjny wyjazd. Chcemy zdobyć Rohacze, ponoć szczyty pośrednie w stopniu trudności między Orlą Percią a Świnicą.
Droga powrotna jak zwykle jest przyjemniejsza. Cel osiągnięty, rozpiera duma, a głowa myśli o prysznicu i ciepłym łóżku w nagrodę.
Na Rakoniu robimy ostatni postój jedzeniowy. Orientuję się, że mam zupkę chińską, tylko nie mam wrzątku w termosie. Zalana miętą okazuje się nie być wcale tak paskudna. Smakuje jak pomidorowe mojito. Do schroniska docieramy już po zmroku.
Widok ze schroniska na Polanie Chochołowskiej © Eresse
Co jest, doktorku? © Robert Karolczak
Ekipa spod krzyża © Robert Karolczak
Czas na strawę © Robert Karolczak
W drodze na Rakoń © Magdalena Wójcik
Podejście na Rakoń © Eresse
Rakoń © Magdalena Wójcik
Zjawiskowe! © Magdalena Wójcik
Rakoń © Eresse
Prawie jak na lodowcu © Eresse
Wołowiec za nami, zmęczenie przed nami © Magdalena Wójcik
W stronę słońca © Robert Karolczak
Zasypie wszystko, zawieje © Robert Karolczak
Ostre ruchacze © Magdalena Wójcik
Widok z Wołowca © Magdalena Wójcik
Widok na Łopatę © Magdalena Wójcik
Doznaję gór - objawienia planety na Ziemi © Magdalena Wójcik
Wspaniały widok © Robert Karolczak
Panorama z Grzesia © Magdalena Wójcik
O zachodzie słońca © Eresse
O późnym zachodzie słońca © Eresse
<3 © Magdalena Wójcik
Kategoria Tatry